niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział 13

*SHERLOCK* 

- Stwierdzam, iż ona nie żyje.
- Trafna dedukcja Brooks, robisz się coraz lepszy – powiedział Sherlock z ironią pochylając się nad ciałem kobiety.
- Dziękuje, byłem ostatnio na jakiś kursach… - nie pojął ironii Brooks, nowy stażysta detektywa.
Żyję z idiotami – pomyślał Sherlock – Lestrade może się wypchać jego nowy sposobem szkolenia śledczych. ‘’To’’ się nie nadaje na śmieciarza, a co dopiero policjanta.
- Brooks mam dla ciebie dobrą wiadomość – kończysz dzisiaj wcześniej.
- Ale… jeszcze nie zaczęliśmy nawet sprawy, nie znamy nawet imienia zmarłej!
- Kobieta nazywa się Linsey Kanes – pisze na opasce na ręce. Gdybyś nie był ślepy zauważyłbyś. Miała wrzód na wątrobie – wyperforował. Pech chciał, że tego samego dnia wracając od fryzjera potrącił ją samochód. Wrzód przyśpieszył tylko proces umierania. Proste ? Proste. Żegnaj.
- Skąd ty to…?
- Magia – odparł z powagą Sherlock – nie mówiłem czegoś? Żegnaj. – I już wyszedł z kostnicy
- Pan poczeka! Ja miałem się czegoś nauczyć! – dogonił go zdyszany student.
- Aaa… no tak. Powiem ci coś, co powinno być lekcją na całe życie. Nie bądź idiotą, a świat stanie się lepszy. – i odszedł uszczęśliwiony, że kogoś czegoś nauczył – A i powiedz Lestradowi, że rozwiązałeś sam sprawę, będzie prościej.
Bycie nauczycielem nie jest takie trudne… może kiedyś? – rozmyślał detektyw.

Dziś uznał, że przejdzie się do domu pieszo, ot tak. Bo kto mu zabroni? Miał do uporządkowania parę rzeczy w swojej głowie i uznał, że ‘’świeże londyńskie powietrze’’ mu pomoże.
Sprawa numer jeden – myślał – pozbyć się natarczywego Lestrada, który wymyślił sobie, że on - Sherlock dobrowolnie zgodzi się brać pod swoje skrzydła niedouczonych studentów, którzy mieli zostać ‘’przyszłością Scotland Yardu’’ - jak to nazwał. Nie zgodził się, jednak ten miał to w głębokim poważaniu i raz na tydzień przysyłał mu idiotę… znaczy studenta – poprawił się w myślach.
Chcąc nie chcą Sherlock ‘’uczył’’ studentów. Wymyślał perfidne sposoby by się ich pozbyć – zwykle działały.
Jeszcze wymyślę jak zmusić Lestrada do zaprzestania wymyślania nowych metod nauki – myślał z uśmiechem. On – słynny detektyw nie mógł normalnie tego zrobić. – Sprawa numer dwa… - rozmyślania przerwał mu błysk czerwonych włosów na końcu ulicy. W umyśle zaświeciła mu się tablica z napisem ‘’MADIE’’.
– Jeśli to ta ona to… - i popędził za czerwonymi włosami.
Jak się później okazało nie była to jego siostra, tylko zwykła dziewczyna, która również miała czerwone włosy.  Dziewczyna oskarżyła go o napaść, więc siedział teraz na komisariacie i słuchał kazania jakiegoś policjanta.
- Gdzie John ? – przerwał policjantowi, jakże pouczające przemówienie.
- Nie wiem gdzie pana chłopak, ale może pan… - przerwało mu spojrzenie Holmesa.
Tym wzrokiem on mógłby zabijać ludzi – pomyślał policjant

Sherlock przywykł już do tego, że uważano go za homoseksualistę, a Johna za jego partnera, jednak zawsze osoba, która tak uważała zostawała automatycznie dodawana na listę osób do zabicia. Warto wspomnieć, że ta lista była bardzo długa. Detektyw zadzwonił do przyjaciela, a ten zjawił się po piętnastu minutach. Po wypełnieniu odpowiednich formalności, szybko wyszli z komisariatu. Po wyrazie twarzy Johna widać było, że szykuje się do kazania. Ledwo wsiedli do samochodu a John wydarł się :

- Co ty sobie do cholery wyobrażasz?! Że możesz się rzucać na przechodniów!? Wiem, że ci się nudzi ale nie musisz tego w ten sposób załatwiać…! Nie zawsze będę mógł po ciebie przyjechać – mam rodzinę. Brakuje ci Madie, rozumiem ale chyba nie będziesz rzucał się na każdą dziewczynę podobną do niej? – to zdanie zaowocowało natychmiastowym protestem Holmesa.
- Taa… brakuje mi jej jak Mycrofta w święta – czyli wcale. Madie nie jest mi potrzebna, chce ją tylko oddać matce, żeby mi powietrza nie marnowała.. Tak, Londyn jest dla nas za mały – powiedział na zdziwione spojrzenie Johna. – Może faktycznie trochę przesadziłem z tym, że napadłem na tę dziewczynę, ale jak się okazało uciekła z domu więc teoretycznie…

I wtedy właśnie podjechali pod mieszkanie Sherlocka.
- Samochód Gavina, świetnie… -  detektyw pobiegł w stronę drzwi.
- Grega… - próbował poprawić zrezygnowany John.
W środku zastali Lestrada i Donavan. Mieli poważne miny. Nie żeby kiedyś mieli rozbawione, ale te wiały oskarżeniem ‘’Znowu ty, Sherlocku’’.
- Sherlocku, przyszliśmy tu ponieważ… – zaczął Lestrade
- O co znowu jestem oskarżony? – przerwał mu detektyw – Wykryliście u mnie narkotyki? A może tak dla odmiany zamordowałem znowu człowieka, by móc rozwiązać sprawę i pochwalić się przed wami moim geniuszem? Ja jestem ten dobry, pamiętacie?
- Nie… akurat nie jesteśmy tutaj by cię oskarżać, dziwne nie ? – odpowiedziała mu Donavan – Będziesz występował w charakterze świadka.
- W sprawie ? – zapytał Sherlock.
- Pamiętasz może jak prosiłem cię byś doszkolił studentów? Ten z dziś został zamordowany. Podejrzewaliśmy, że ty go zabiłeś, ale akurat siedziałeś na komisariacie oskarżony o coś innego. A tak swoją droga, to co cię napadło by napadać na tę niewinną dziewczynę.  Dobra, nieważne. Wracając do naszej sprawy, to nie zauważyłeś czegoś dziwnego gdy z nim rozmawiałeś ? – wyjaśnił mu całą sprawę Greg.
- Hola, hola… od kiedy to przestaliście być tak leniwi, że nie wysługujecie się mną? Równie dobrze mogłeś tu przyjść i powiedzieć : ‘’Sherlock, nie umiemy rozwiązać sprawy zrób to za nas’’ czy coś w tym guście. Albo coś ukrywacie albo zaczęliście myśleć. Stawiam na to pierwsze, więc mów o co chodzi.
- Muszę pamiętać, żeby nigdy go nie okłamywać… – wymamrotał pod nosem policjant – No dobra, sprawa jest delikatna. Mamy podejrzenia, że zabił go ktoś z naszych szeregów. Na ciele żadnych śladów, a jeśli jakiś narkotyk czy trucizna wchodziła w grę, to nic nie znaleziono. Jednak to jest już trzecie zabójstwo w tym miesiącu i dotyczy samych nowicjuszy. O wcześniejszych nie poinformowaliśmy cię specjalnie, gdyż wiemy, że ty nie wiesz, co to jest sprawa delikatna jednak widząc nasze postępy w tej sprawie… no cóż, jedziemy do kostnicy nie?
- Patrz John, jaki on pewny, że mu pomogę! – krzyknął Sherlock – A może akurat postanowiłem zrezygnować z kariery detektywa-konsultanta i darmowej siły roboczej Scotland Yardu na rzecz zostania piratem?! Wiesz? Wkurza mnie już to, że jesteście takimi idiotami i nie potraficie nawet prostej sprawy rozwiązać! Nie obchodzi was to, że mam inne sprawy na głowie niż ratowanie wam tyłków! Muszę.. yyy… Moriartiego znaleźć iii.. no własnie muszę znaleźć Moriatiego – tu zakończył swój wywód, pozostawiając zdziwione miny na twarzach słuchaczach.
- Sherlocku, z cały szacunkiem, ale brałeś coś ? – zapytał zdziwony John. Sherlock często wybuchałm, ale nie w ten sposób.
- Nie… tak jakoś… dziwnie jest – Sherlock zatoczył się po pokoju – o nie… serio? Jak ja… mogłem się tak dać… jaa.. nie. – i upadł na podłogę i przy okazji rąbnął w stolik.
- Sherlock ! – ryknął i skoczył do niego John.
- Jak ja mogłem być takim idiotą… - powtarzał do siebie słabo Sherlock – przeklęta… farb.. – i nie powiedział nic więcej, bo stracił przytomność.
- No świetnie – podsumował krótko John – No co się tak gapicie!? Wzywajcie karetkę, policję, straż, czy kogo! Sam nic nie zrobię!
Po kilku chwilach pełnych krzyków i zdenerwowania przyjechała karetka, i zabrała Sherlocka do szpitala. John i Lestrade natychmiast tam przyjechali. Lekarze po kilku badaniach orzekli :
- Nie spotkaliśmy się jeszcze z taki rodzajem trucizny – to, że Sherlock był otruty nie pozostawiało złudzeń. Obiecali również, że zrobią bardziej szczegółowe badania, jednak ich ton nie świadczył o tym, że cokolwiek znajdą.
W mediach zrobiło się już o tym głośno. Wypowiadali się eksperci, lekarze, zwolennicy teorii spiskowych. Jedni uważali, ze przedawkował narkotyki.  Drudzy uważali, że nie udał mu się eksperyment, a jeszcze inni, że Moriarty go otruł.

John siedząc przy łóżku Sherlocka, zastanawiał się co zrobić. Zdawał sobie sprawę, że przy niedyspozycji przyjaciela on musi rozwiązać zagadkę. Skłaniał się do trzeciej teorii – Moriarty maczał w tym palce. Jeśli to Jim, to wiedział, że nie ma zbyt dużo czasu i możliwości manewru. W końcu to człowiek, który dorównuje, a nawet przewyższa Sherlocka intelektem! Wiedział też, że Moriarty nie zamierza detektywa tak szybko zabić. Pragnie się z nim jak najdłużej bawić, przy okazji grając na psychice i Sherlocka, i jego bliskich.
W ciągu dnia Sherlocka ciągano po badaniach toksykologicznych. One potwierdziły to, że trucizna jest ludziom nieznana. Nie postępuje jednak na razie brutalnie i szybko, lecz człowiek zmuszonych jest być w śpiączce.
Przed szpitalem zebrał się jego mały fanklub. Media coraz bardziej nakręcały sprawę. Nic dziwnego, dawno nic ciekawego się nie zdarzyło, a fakt, że najlepszy detektyw Anglii leży w śpiączce z niewyjaśnionych powodów, dodawało całej sprawie dramatyzmu. Pojawiło się pełno teorii i jak zwykle w takich sytuacjach ujawniły się błyskotliwe umysł ludzi, którzy na wszystkim się znają i wszystko wiedzą,
- Słyszałeś, że podobno pani Hudson otruła go swoimi ziółkami ? – powiedział ze śmiechem Lestrade, który przyszedł sprawdzić czy wiadomo coś nowego.
- Taaak, to nie jest najgorsze. Ja słyszałem, że ponoć był ostatnio na Hawajach i zaraził się czymś od jedzenia bananów. Ludzie wszystko są w stanie wymyślić nie? – odpowiedział John z lekkim uśmiechem. Bał się o Sherlocka i wkurzały go te historie.
- Wiadomo coś? – zapytał Greg
- Ehh… nic nowego. Cały czas jest w śpiączce i nie potrafią go wybudzić. Twierdzą, że trucizna działa zbyt mocno otumaniła mózg. Same nudny nie ? – powiedział sarkastycznie John.
- Nie martw się John, coś się wymyśli – i poszedł.
Dalej odwiedzili detektywa : Molly, pani Hudson, Mary. Każdemu John musiał objaśniać wszystko po kolei.
-… najgorsze jest to, że Madie nic nie wie o nim – wyznał swojej żonie.
- Wątpię,  by się tym przejęła choćby z racji tego, że są ze sobą skłóceni. Trochę to potrwa, aż znów się pogodzą. Znasz ich… mają podobne charaktery i żaden nie przyzna się do błędu – odpowiedziała Mary – będziesz tu siedział całą noc ?
- Nie, pobędę tu jeszcze chwilę i też wracam. Muszę chwile pomyśleć, ale ty lepiej wracaj już do domu.
- Dobrze, ale nie myśl, że teraz wszystko na twojej głowie. Nie jesteś detektywem. Pamiętaj o tym. powiedziała i poszła.
John chwilę jeszcze posiedział przy łóżku Sherlocka, jednak nic nie potrafił wymyślić.
Może jednak Mary ma racje? Nie jestem Sherlockiem - i już miał iść gdy zabrzęczał jego telefon.

‘’Tik-tak, Sherlock padł. Detektyw John – uroczo brzmi nie? Postaraj się coś wymyślić bo inaczej Sherlock straci coś co w nim najważniejsze…
                    M²’’


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Po długiej przerwie rozdział został napisany :). Szkoła, lenistwo i obowiązki opóźniły go… przepraszam. Mam nadzieje, że się spodobał. Krótki bo krótki ale jest :D Wygląd bloga się trochę zmienił, mam nadzieje, że jest przyjęty pozytywnie :). Zachęcam do komentowania i udostępniania bloga  znajomym. Do następnego rozdziału !:D // KopenhAga ;)

piątek, 12 września 2014

Rozdział 12

    Sherlock nerwowo krążył po pokoju.
-Jak to się mogło stać. Jak? Nienawidzę cię. Słyszysz? N I E N A W I D Z E. Przeliterować ci to?- krzyczał wzburzony detektyw do sufitu
- Sherlock złotko  – zaczęła słodko Madie - Ten biedny sufit nic ci nie zrobił. Przestań na niego krzyczeć, bo inaczej się obrazi i sobie pójdzie. Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam mieć wieży astronomicznej w pokoju.
Sherlock odwrócił się w stronę Madie.
- Daruj sobie tą swoją idiotyczną gadkę, bo…
- Bo co? – Madie uśmiechnęła się szyderczo - Braciszku wiem, że jesteś idiotą, ale chyba zauważyłeś, że się ciebie nie boję. I pamiętaj, że w każdej chwili mogę się  przyłączyć do Mormantiego czy jak mu tam na imię. A jeżeli będziesz sam to niezbyt wiele wskórasz. – powiedziała i odwróciła się by wyjść z salonu.
- Madleine! – powiedział Sherlock, chwytając siostrę za ramię - Po pierwsze nie podważaj mojego autorytetu. Po drugie ja mogę cię wyrzucić z tego domu, co sprawi, że będziesz musiała się wynieść pod most. Po trzecie to jest Moriarty, a po czwarte to nie jest powód do żartów.
- O proszę, proszę. Kiedy ty się taki poważny stałeś, żeby mi kazania prawić  i od kiedy są rzeczy, z których żartować nie można. Przecież jesteś sławnym Sherlockiem Holmesem. Najbardziej irytującym i bezuczuciowym człowiekiem, który żartuje z wszystkiego.
- MORIARTY TO NIE POWÓD DO ŻARTÓW! To poważna sprawa. On jest w stanie nas zabić a ty mówisz o przyłączeniu się do niego.
- Dla twojej wiadomości każdy może nas zabić. Chyba, że ty jesteś wampirem i  tylko moc Moriatiego może cię zabić - powiedział Madie z uśmiechem ale natychmiast spoważniała -  Z innych ludzi żartujesz do woli, więc czemu ja nie mogę pożartować sobie z jedynego człowieka, który jest inteligentniejszy od znanego geniusza Holmesa.
- On nie jest inteligentniejszy! On jest anonimowy i to mu daje przewagę, co nie znaczy, że jest inteligentniejszy.
- Oho, no tak. Zapomniałam, że nie ma człowieka inteligentniejszego od ciebie. Zapomniałam i przepraszam za taką zniewagę - powiedziała dziewczyna z sarkazmem.
- O co tak właściwie ci chodzi?
- O to, że uważasz się za pępek świata. Ty wszystko możesz ale inni najlepiej by było gdyby w ogóle nie istnieli. Jesteś pieprzonym egoistą i chyba nie muszę ci mówić gdzie możesz sobie iść z tą swoją cholerną inteligencją i sławą.
- Madie nie przeklinaj - powiedział  Sherlock spokojnym tonem. Starał się opanować. Wiedział, że kłótnia z Madie nie wyjdzie mu na dobre. – Nie kłóćmy się. Lepiej skupmy się na Moriartym i jego planach.
- Ah i oto właśnie prawdziwy Sherlock Holmes. Nigdy nie zrozumiem twojego systemu wartości. Mógłbyś przeprosić  i wszystko mogłoby się dobrze skończyć, ale nie. Ty musiałeś odwołać się do swojej pracy i wiesz co radź sobie sam. Ja ci pomagać nie będę. – Madie rzuciła w Sherlocka rolką tapety, odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego pokoju.
Rolka tapety odbiła się od Sherlocka i spadła na stolik, zrzucające będące tam filiżanki po herbacie, filiżanki rozbiły się z głośnym trzaskiem, ale Madie się nie odwróciła, by sprawdzić co się stało. Nawet gdyby sufit się załamał i spadł Sherlockowi na głowę ona by nie pomogła. Nawet palcem by nie skinęła w jego stronę. Madie wpadła do swojego pokoju, rzuciła się na łózko, gwałtownie wstała, targnęła walizkę i położyła ją na łóżku. Zaczęła po kolei opróżniać wszystkie półki  i szafę z ubraniami. Wszystko wrzucała do walizki. Było tego tak dużo, że Madie miała problem upchać tam buty. W przypływie desperacji dziewczyna cisnęła butami w okno. Siłą wyrzutu była na tyle duża, że szyba rozbiła się w drobny mak.
- Ciężkie te buty – pomyślała Madie i uśmiechnęła się w duchu, ale uśmiech natychmiast znikł.Madie wypadła z pokoju na korytarz niczym błyskawica, a nawet szybciej. Siła, z którą Madie otworzyła drzwi najprawdopodobniej zostawiła ślad w ścianie, ale Madie miała to gdzieś. Teraz to ona bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia byłaby w stanie zdemolować całe mieszkanie na Baker Street. Sherlock wynurzył się z kuchni gdy Madie była już w salonie.
- Czyś ty całkiem rozum postradała? Gdzie ty się wybierasz? Czy ty wybiłaś okno?  Nie musiałaś przy okazji  drzwi demolować? Co ty sobie wyobrażasz? A filiżanki pani Hudson? Ta poczciwa staruszka chyba cię zabije! – wyrzucił z siebie Sherlock jednym tchem. Teraz zauważył coś jeszcze.- Po co ci walizka? – spytał podejrzliwie
- To nie twój interes!
-Jesteś pod moją opieką, więc mam prawo wiedzieć.
- Mogłabym sama się sobą opiekować i lepiej bym na tym wyszła niż gdy ty mnie niańczysz.
- Madie!
Sherlock chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Madie mu przerwała.
- WYPROWADZAM SIĘ!
Detektywa zamurowało na kilka sekund. Madie ruszyła ku wyjściu.
- Gdzie zamierzasz mieszkać?- zapytał brat,
Dziewczyna łaskawie się odwróciła i odparła:
- Jak najdalej od ciebie.
Powiedziawszy to wyszła. Gdy była już przy głównych drzwiach wyjściowych usłyszała głos Sherlocka:
- A idź dokąd chcesz. Nie potrzebuję cię.
- Nienawidzę  cię  – odkrzyknęła Madie
Oboje kłamali.
***
SHERLOCK
Na Baker Street zapanowała napięta atmosfera. Pani Hudson nie odzywała się do Sherlocka. Staruszka była przyzwyczajona do kłótni  rodzeństwa, więc  zignorowała głośne krzyki i trzaski dochodzące z piętra. Mieszkając pod jednym dachem z Holmesem, a później również z jego siostrą zdążyła się przyzwyczaić do takich rzeczy.  Zaniepokoiła się dopiero, gdy usłyszała Madie krzyczącą ‘’nienawidzę cię’’. Takie słowa często padały w tym mieszkaniu, ale zaraz po tych słowach drzwi wejściowe zatrzasnęły się z takim trzaskiem, że aż ulubiony wazon pani Hudson spadł z półki.
- No nie! Tego już za wiele- powiedziała gosposia sama do siebie i żwawo podreptała na piętro.
Zastała Sherlocka w salonie. Detektyw siedział w fotelu i właśnie nalewał sobie herbatę z ubitego dzbanka. Holmes nawet nie krzyknął, gdy wrzący napój wylał mu się na spodnie. Popatrzył z zainteresowaniem na filiżankę. Jak się okazało nie miała dna. Sherlock zaczął bawić się filiżanką udając, że jest to luneta.
- Sherlocku, co się dzieje? Gdzie jest Madie? – zapytała pani Hudson
- Madie? Chodzi pani o tego małego, irytującego szkodnika?
- Tak. Chodzi mi o twoją siostrę.
-A tak coś sobie przypominam. Kiedyś bawiłem się z jakimś rozpieszczonym bachorem, który nazywał się Mycroft.
- Chodzi i mi o siostrę, nie o brata.
- Mycroft też może się zaliczać jako siostra. Trochę z tym swoim wielkim brzuchem nie pasuje to żeńskiej figury, ale poza tym wszystko się zgadza  – powiedział detektyw z szerokim uśmiechem
- Sherlocku! – powiedziała pani Hudson i cisnęła w niego ściereczką do naczyń - przestań się wygłupiać i mów gdzie jest Madie.
Gosposia patrzyła na Sherlocka gniewnym wzrokiem.
- Odeszła i już nie wróci - powiedział
- Czyś ty do końca zwariował? Zabiłeś własną siostrę? Gdzie ukryłeś ciało? Mógłbyś przestać przeprowadzać eksperymenty na ludziach!
Pani Hudson zamierzała kontynuować swój wywód pytań, gróźb i pouczeń ale detektyw jej przerwał.
- Madeleine wyprowadziła się – powiedział beznamiętnie
-Wyprowadziła się czy ją wyrzuciłeś z mieszkania? – zapytała podejrzliwie staruszka.
- Wyprowadziła się. Z własnej, nieprzymuszonej woli.
- Williamie Sherlocku Scottcie Holmesie masz w tej chwili iść poszukać Madie i masz ją sprowadzić z powrotem tutaj sprowadzić. Już!
- Nie. Ona z własnej woli się wyprowadziła, więc ja jej nie będę tu z powrotem ściągał. Niech sobie mieszka nawet pod mostem. Ona mnie nie interesuje. Dla mnie ona nie istnieje.
Pani Hudson ruszyła ku wyjściu.
- Jesteś  okropnym egoistą i nie masz za grosz uczuć  –  gosposia nawet nie zaszczyciła Holmesa wzrokiem.
- Myślałem, że się pani już do tego przyzwyczaiła…
Tak, więc Madie wyprowadziła się, a pani Hudson nie odzywała się do Sherlocka. Detektyw starał się ją udobruchać  ale ona całkowicie go ignorowała. Zachowywała się tak jakby on w ogóle nie istniał. Następstwem tego było, że Sherlock sam musiał sobie kupować jedzenie, sam robić herbatę. Holmes wiedział co ma zrobić, żeby pogodzić się z gosposią. Musiał znaleźć Madie, ale  nawet w najmniejszym stopniu nie miał ochoty tego robić. 
***
MADIE
Madie wiedziała, że wyprowadzenie się z Baker Street to nie był dobry pomysł. Wiedziała to, ale nie chciała się sama przed sobą do tego przyznać. Mogłaby wrócić do Sherlocka  ale wiedziała, że brat nie oszczędzi jej kpin z tego, że bez niego sobie nie poradzi. Dziewczyna nie miała co ze sobą zrobić. Nie miała się gdzie podziać. Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl. Madie zaczęła mówić sama do siebie.
- Kooi ! Ona na pewno mi pomoże. Tylko gdzie ona mieszka?
Tego młoda Holmes nie wiedziała. Madie nie była u Kooi w domu. Zawsze jak się spotykały to zawsze wychodziły gdzieś na miasto. Raz tylko poszły na teren starego kampusu. Madie nie rozumiała czemu Kooi zaprowadziła ją do jakiejś rudery. Przyjaciółka nie odpowiadała na pytania Madie, poleciła jej tylko, że ma zaczekać przy drodze i na nią poczekać. Kooi znikła w jednym z budynków, a Madie rozważała czy pójść na dziewczyną. W końcu jednak Holmes uznała, że nie warto narażać się przyjaciółce. Później żadna z nich nie wspomniała o tajemniczym miejscu i sprawa poszła w zapomnienie. Madie postanowiła pójść do kampusu i zapytać czy ktoś wie gdzie mieszka Kooi, a może nawet przy odrobinie szczęścia uda jej się spotkać tam przyjaciółkę. Dziewczyna pomaszerowała w stronę starego miasteczka uniwersyteckiego. Walizka obijająca się o łydki nie ułatwiła jej drogi, ale w końcu Madie dotarła na miejsce. Walizkę zostawiła w krzakach pod drzewem. Uznała, że będzie wyglądać  podejrzanie taszcząc ze sobą wielką walizę. Madie czuła lekki dreszczyk napięcia. Nie wiedziała co tam zastanie, ale ciekawość wygrała. Madie szybko ruszyła w stronę budynku, do którego kiedyś wchodziła Kooi.  Zaraz po wejściu Madie stanęła jak wryta. W środku było pełno ludzi w mniej, więcej jej wieku. Siedzieli oni na kanapach albo siedzieli na podłodze na kocach, z boku był mini skatepark, a ściany były pokryte wymyślnymi graffiti. Chyba pierwszy raz w życiu Madie nie wiedziała co zrobić.
- Przecież nie mogę tak po prostu podejść do pierwszej, lepszej osoby i zapytać o Kooi – pomyślała. Holmes już chciała się wycofać i wymyślić inny sposób na odszukanie przyjaciółki, gdy podszedł doniej jakiś chłopak. Popatrzył na nią podejrzliwie i zapytał szorstko:
- Czego tutaj szukasz?
- Ja…ja… ja szukam Kooi – wyjąkała Madie
- Kooi? Nie znam żadnej Kooi. - opowiedział chłopak.
Madie uważnie przyjrzała się chłopakowi. Był wysoki i szczupły. Miał jasną karnację, brązowe, długie włosy i orzechowe oczy.
- Nie? Na pewno? Taka blondynka z czerwonymi pasemkami - Madie patrzyła na niego z nadzieją
- Nie. Nie znam jej. – odpowiedział chłopak szybko.
‘’Zbyt szybko’’ pomyślała Holmes. Zrobiła krok w jego stronę. Madie sięgała mu do ramion, więc musiała podnieść głowę, by spojrzeć mu w oczy. Przyjrzała się uważnie jego twarzy.
- Kłamiesz. – powiedziała.
Chłopak był zbity z tropu, ale nie dał tego po sobie poznać.
- Nie…
- Znasz Kooi  – Przerwała mu Madie - Gdzie ona jest?
Dziewczyna zaczęła się intensywnie w niego wpatrywać, by zmusić go do mówienia. Chłopak odwzajemnił spojrzenie. Jego oczy mimo ciepłej barwy były zimne.  Madie uświadomiła sobie, że stoją zbyt blisko siebie i gwałtownie się cofnęła. Przewróciłaby się gdyby chłopak jej nie złapał za rękę.
-Dziękuję –powiedziała  - A tak właściwie jak masz na imię?
- Nie twój interes –odpowiedział ostro.
Madie nie wiedziała co zrobić. Ten chłopak przypominał jej Sherlocka, ale z bratem Madie umiała sobie poradzić, a z tym chłopakiem nie.
- A więc powiesz mi gdzie ona jest? – zapytała po chwili milczenia
Chłopak zignorował jej pytanie.
- Kim jesteś i jak tu trafiłaś?
- Pierwsza zapytałam  – powiedziała oburzona Madie. Nie lubiła jak ją ignorowano.
Chłopak lekko uniósł kąciki ust widząc jej minę i powiedział.
- Nie powiem ci nic, dopóki nie dowiem się kim jesteś i jak tu trafiłaś. Możesz być jakimś szpiegiem albo kimś.
Madie roześmiała się.
- Czy ja wyglądam na szpiega?
Holmes zdawała sobie sprawę z tego jak wygląda. Wiedziała, że jej kręcone włosy przy londyńskiej wilgotności przypominają szopę . Dzisiejszy wiatr też nie był dla niej korzystny. Na rękach i twarzy miała delikatne cięcia od kawałków szyby rozbitej na Baker Street.
-  Nieczęsto przychodzą tu nowi ludzi, więc trzeba się upewnić, a teraz mów.- powiedział sucho.
Madie westchnęła.
- Jestem Madeleine i …
Madie nie dokończyła, bo ktoś jej przerwał.
- Coś się stało?
Holmes rozpoznała ten głos. Chłopak odwrócił się i Madie zobaczyła znajomą twarz.
- Kooi – krzyknęła.
Madie miała ochotę przytulić przyjaciółkę, ale widząc minę Kooi, powstrzymała się.
- Co ty tutaj robisz? – zapytała Kooi z wyrzutem.
- Ja mam do ciebie sprawę. Musisz mi pomóc.
- No ok, ale najpierw powiedz jak tu trafiłaś.
Madie opowiedziała wszystko i  Kooi zamierzała zabrać przyjaciółkę do siebie, do domu, by Madie mogła wyjaśnić Kooi w czym jej musi pomóc. Kooi ruszyła w stronę wyjścia, a Madie już miała isć za przyjaciółką, ale chłopak powiedział:
- Olivier.
Madie zmarszczyła czoło. Nie wiedziała o co mu chodzi.
- Jestem Olivier.
Zanim Madie zdążyła coś odpowiedzieć chłopak odwrócił się na pięcie i poszedł w kierunku przeciwnym do Kooi. Holmes nie mając innego wyboru poszła za Kooi. Dziewczyny wyszły na ulicę i Madie pobiegła po walizkę ukrytą w krzakach. Widząc walizkę Kooi domyśliła się, że Madie albo wyprowadziła się z Baker Street, albo uciekła. ‘’Bardziej prawdopodobne było to pierwsze. W końcu nic nie umknie jej sławnemu bratu ‘’ pomyślała. Przyjaciółka zaprowadziła Madie do swojego domu, a raczej willi. Madie stanęła przed budynkiem i otwarła buzię z podziwu.
- Zamknij, bo ci mucha wleci – powiedziała Kooi z uśmiechem.
- Ja nie wiedziałam, że jesteś taka bogata znaczy … wiesz o co chodzi – powiedziała Madie
- Widzisz właśnie o to chodzi, że nikt nie wie. Specjalnie udaję, żeby te wszystkie bogate pustaki z naszej szkoły się do mnie nie przylepiły.
- Czyli ja jestem pierwszą osobą, która się dowiedziała?
- Tak. Wiem, że tego nikomu nie wygadasz.
- Ale jak ty przez te wszystkie lata mieszkania tutaj ukrywałaś to?
- Nie jestem osobą towarzyską. Moi jedyni znajomi to kilka osób z kampusu, a oni mają gdzieś to gdzie mieszkam.
- A twoi rodzice gdzie są?
- Oni zawsze są gdzieś w rozjazdach. Wiesz podróże po świecie i te sprawy. Rzadko bywają w domu. – Kooi otworzyła drzwi wejściowe.
Przyjaciółki poszły na piętro. Madie cały czas zachwycała się wnętrzem domu. W końcu dziewczyny doszły do ostatnich drzwi na końcu korytarza. Kooi odwróciła się do Madie i powiedziała:
- Witaj w mroku! Przed tobą królestwo Kooi Caistairs.
Pokój był urządzony w stylu Kooi. Ściany były pokryte plakatami zespołów, na podłodze był puchaty dywan, a większość półek zapełniały książki. Kooi usiadła m kanapie i pokazała gestem, aby Madie usiadła obok niej.
- A więc opowiadaj co cię do mnie sprowadza.
Madie opowiedziała przyjaciółce historię o kłótni z bratem.
- A więc chcesz żebym ci załatwiła miejsce do spania?  
- A mogłabyś?
- No pewnie pogadam z ludźmi z kampusu i postaram się załatwić ci jakiś pokój.
- Dzięki Kooi. Jesteś naprawdę na najlepsza i… – dopiero teraz  to dotarło do Madie. - Yyyym to wspaniale. – powiedział Madie z wymuszonym uśmiechem.
‘’KAMPUS! O nieee! ’’

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak długo, ale rozleniwiłam się przez te wakacje, ale w końcu udało mi się i oto jest kolejny rozdział! Miłego czytania! // Justyna c;

  

środa, 30 lipca 2014

Rozdział 11

BUM !
- Co do...!? - krzyknęła Madie obudzona gwałtownie ze snu – Sherlock! - krzyknęła i wybiegła ze złością ze swojego pokoju. To co zobaczyła sprawiło, że stanęła jak wryta. W kuchni tapety całe spalone. Meble osmalone, a w podłoga cała czarna. W salonie zasłony nadal się paliły, ale reszta salonu wyglądała w miarę normalnie. Jednak największe zaskoczenie wywołał Sherlock. Jego szlafrok uległ osmaleniu, tak jak reszta ciała przez co wyglądał jak murzynek... bardzo brzydki murzynek. Madie chichotała a po chwili wybuchnęła śmiechem. Sherlock patrzył na nią nadąsany.
- Powiedz mi Sherlock – powiedziała Madie zwijając się ze śmiechu – jak ty to zrobiłeś?
- No cóż... mała miarka trotylu zmieszał się z acetonem i wyszło jak wyszło – odparł – eksperyment oczywiście.
W tym czasie do mieszkania na górze wparowała pani Hudson w szlafroku. Zaczęła wytykać Sherlockowi za zniszczenia :
- To już piąty raz w ciągu dwóch miesięcy! Tym razem ty płacisz za remont! - i tak wymieniała aż zabrakło jej tchu, widocznie była zła. Jednak po chwili wrócił jej ''babciny'' uśmiech i zaczęła śmiać się z Sherlocka razem z Madie.
Sherlock z kwaśną miną oznajmił, że idzie skorzystać z prysznica, a one mają posprzątać.
W czasie gdy on się kąpał one oglądały zniszczenia. Pani Hudson wyceniła je na 500 funtów i już dzwoniła po fachowca, który bywał u nich często. Holmes wyszedł z łazienki czysty i ubrany... właściwie owinięty prześcieradłem.
- Jeszcze nie posprzątałyście? - zapytał naiwnie jak dwuletnie dziecko.
- Nie Sherlocku, akurat zgubiłyśmy nasze różdżki... - odpowiedziała z ironią Madie – a teraz powiedz nam skąd weźmiesz 500 funtów ?
- O dziwo ludzie mi płacą, także mam pieniądze – wyjaśnił krótko.
Na tym skończyła się ranna przygoda, jednak jej skutki utrudniały rodzeństwu cały dzień. Madie chcąc sięgnąć do chlebaka zrozumiała, że chlebaka już nie ma. Sherlock biorąc ludzką głowę do sekcji zorientował się, że nie ma włosów. A poza tym jak gdyby nigdy nic, do czasu aż przybył rzekomy fachowiec... Po oglądnięciu zniszczeń stwierdził:
- No cóż... tapety do wymiany, podłoga również się o to prosi, meble zniszczone… - wymieniałby tak dalej gdyby Sherlock mu nie przerwał.
- Nie obchodzi mnie co jest zniszczone, oczekuje, że weźmie się pan do roboty i jutro będzie gotowe!
- Ale przecież, to zajmie cały tydzień! - wykrzyknął zdziwiony.
- W takim razie... proszę stąd iść! Ktoś inny może nie będzie takim idiotą jak pan i będzie potrafił zrobić to szybciej – i wygonił ''fachowca'' z mieszkania.

W tym czasie Madie była w szkole na niesamowicie zajmującej lekcji angielskiego. Jej wkład w te lekcje ograniczał się do rozmawiania szeptem z Kooi i myśleniem o nowych sprawach. Tych za to do wyboru mieli z Sherlockiem dużo, jednak każda z nich była poniżej ‘’siódemki’’. Jeśli jednak Sherlock zdecydował się na jakąkolwiek sprawę, to ona dowiadywała się o tym po jej rozwiązaniu. Sherlock wciąż nie przyzwyczaił się do jej towarzystwa w czasie spraw, więc kiedy tylko mógł ‘’pożyczał’’ Johna od Mary. Jednak ona od pewnego czasu także prowadziła własną działalność… w szkole. Razem z Kooi zaprojektowała plakat oznajmujący, że prowadzi działalność detektywistyczną. Teraz miała pełno spraw typu : ‘’Zgubiłam gumkę do włosów’’ czy ‘’Ktoś ukradł moją piłkę do koszykówki’’. Te sprawy nie zadowalały jej zbytnio ale zawsze była to jakaś rozrywka. Jednak dziś na Jenna, jedna ze ‘’szkolnych gwiazd’’,  poprosiła ją o pomoc. Otóż jej szyfr do szafki został złamany i ktoś wykradł z niej jej pamiętnik i ‘’najnowszą markową bluzkę, którą zamierzała dać swojej najlepszej przyjaciółce’’. Zaskoczyła ją ta prośba ale się zgodziła. Mogłaby chamsko odpowiedzieć, nie zgodzić się i zachować się jak Sherlock ale jednak miała jeszcze krztę dobroci w sobie. Uznała to też za ciekawą sprawę, więc to przeważyło na rzeczy. Po lekcjach miała się spotkać z nią na ‘’miejscu zbrodni’’ jednak przeszkodziła jej pewna rzecz. Mianowicie po zabrzmieniu dzwonka wyszła z klasy… zastając przy niej Sherlocka. Zaskoczyło ją to. Sherlock do nie dawna nie wiedział gdzie jest szkoła, więc nie wiedziała jak zdołał odnaleźć jej klasę, jednak postanowiła zostawić to pytanie bez odpowiedzi.
-  Co tu robisz? – zapytała udając obojętność. W głębi duszy chciała jak najszybciej dowiedzieć po co brat tu przyszedł. Może wreszcie zabierze ją na jakieś miejsce zbrodni lub przedstawi jakąś zagadkę.
- Zamierzam Cię zabrać do sklepu – odpowiedział.
Madie czuła, że nie chodzi o zakup ubrań jednak postanowiła zapytać:
- Sklepu odzieżowego? Sprecyzuj dokładniej…
- Weź pod uwagę fakt, że dziś rano nastąpił u nas w domu wybuch a fachowiec był idiotą. A poza tym masz już pełno ubrań.
- Sherlock, proszę, tylko nie mów mi, że wmówiłeś sobie, że sam zrobisz remont? A poza tym ubrań nigdy za wiele! – odparła Madie
- Poprawka, nie zrobię go sam. Zrobię go z tobą – odparł z uśmiechem – a teraz w każdym razie jedziemy do sklepu budowlanego.
- Eee… właściwie to… - próbowała się wykręcić, gdyż nie zbyt fascynował ją świat farb i tym podobnych – to… mam sprawę! – w porę przypomniała sobie o Jenny.
- Och daj spokój – rzekł Sherlock – zapewne nie jest to jakaś interesująca rzecz… – próbował ją przekonać.
- A owszem jest. Dlatego ty jedziesz sobie poszukać tapet czy czego a ja idę rozwiązać zagadkę! –odwróciła się i ruszyła w stronę przeciwną do Sherlock , ale po paru krokach dogonił ją Sherlock, chwycił za ramię i zaczął prowadzić w stronę wyjścia.  Zrozumiała, że nie wymiga się od wyjazdu do sklepu, ale przynajmniej może oddlić go na poźniej.
- Dobra. Pojadę z tobą ale najpierw moja sprawa! – powiedziała Madie z uporem.
Sherlock się zgodził, więc obydwoje ruszyli w stronę szafki Jenny. W drodze Madie przedstawiła bratu sytuacje. Nie uznał ją za interesującą, ale musiał ją rozwiązać gdyż chciał mieć ją przy sobie w sklepie. Miał nadzieje, że siostra ma większe doświadczenie w remontach. Jenne spotkali przy jej szafce, tam gdzie miała czekać na Madie. Nie spodziewała się jednak, że przybędzie ona ze światowej sławy detektywem. Spłonęła rumieńcem gdy zmierzył ją wzrokiem.
- Eee… dzień dobry panie Sherlocku – zaczęła z uśmiechem.
Zignorował to.
- Jenna, to może pokażesz mi swoją szafkę, co? – zapytała Madie zirytowana. Zauroczyła się w jej bracie czy co?
- Co.. ee.. ach tak. Proszę tutaj - wskazała ręką nie odrywając wzroku od Sherlocka.
Rodzeństwo obejrzało ‘’miejsce zbrodni’’, a Sherlock w myślach zaczął snuć teorie, potrzebował tylko jednego szczegółu…
- Wiesz kiedy to się stało? – zapytał dziewczynę.
- Yyy.. no cóż … eee.. między trzecią a czwartą lekcją, miałam wtedy biologię. Podejrzewam, że zrobił to woźny. Tak woźny - potwierdziła widząc zdziwione spojrzenie Madie -  ma córkę w moim wieku. Pewnie zobaczyła tą bluzkę a tatą ją ukradł dla niej – widocznie próbowała zaimponować Sherlockowi swoim zmysłem dedukcji i inteligencją ale na nic. Kompletnie zignorował jej teorie.
- A twoja przyjaciółka też była na biologii? – zapytał z irytacją. Męczyła go ta udawana inteligencja.
- Tak… źle się poczuła i poszła do pielęgniarki. Chyba jej pan nie podejrzewa? – zapytała z przestrachem w głosie.
Na tę informacje Sherlock wyciągnął głowę z szafki i powiedział z miną ‘’wszystko wiem’’ :
- Powinnaś sobie poszukać nowej koleżanki. Ukradła bluzkę - bo ci jej zazdrościła, a pamiętnik – bo była ciekawa twoich sekretów. Znajdziesz te rzeczy w jej zielonej torbie – powiedział wyciągając z szafki pincetą parę zielonych nitek.
- Skąd pan wie, o zielonej torbie?
- Zdjęcie tu wiszące przedstawia ciebie i ją z zieloną torbą. Gdy szła do gabinetu pielęgniarki musiała wziąć te rzeczy. Na przyszłość, nie dawaj nikomu szyfru do szafki – to wszystko powiedział beznamiętnym tonem.
Jenna stała z rozdziawioną buzią i powiedziała :
- Ale, ale… Alison nie zrobiłaby tego nigdy! – zaczęła sprzeciwiać się niezaprzeczalnym faktom.
- Jesteś bardzo naiwna – lub głupia dodał Sherlock w myślach - znajdź sobie nowe towarzystwo. Albo bądź sama, też ci to wyjdzie na dobre…
Madie zaczęła odciągać Sherlocka od biednej dziewczyny. Nie chciała by zaczął swój wywód i zniszczył jej psychikę. Byli już przy drzwiach gdy dogoniła ich Jenna.
- Panie Sherlock – zaczęła – dziękuje.
Sherlock zbaraniał. Rzadko kto mu dziękował. Nie za bardzo wiedział jak zareagować. Już miał rzucić jakąś sarkastyczną uwagę gdy dziewczyna powiedziała nieśmiało:
- I… czy mogę prosić o… autograf ? – i podała mu zeszyt z długopisem.
Sherlock był bardzo zdezorientowany. Spojrzał na Madie pytająco, a ta pokiwała głowa na znak, by zrobił to co chciała Jenna. Sherlock dał autograf ‘’fance’’ i wyszli z siostrą ze szkoły. Madie dusiła w sobie śmiech, jednak nie udawało jej się to.
- No co? – burknął
- Widzę, że wreszcie zainteresowałeś sobą kobietę, zawsze jakiś postęp – śmiała się.
Sherlock puścił to mimo uszu. Wsiedli do taksówki i pojechali do najbliższego sklepu budowlanego. Tam spędzili godzinę wybierając tapetę do kuchni, różne kleje i narzędzia potrzebne do remontu. Właściwie to z tym uwinęli się w dwadzieścia minut, byli bardzo zdecydowanymi ludźmi. Resztę czasu zajęło im wykłócanie się ze sprzedawcami oraz innymi klientami. Po zakupach przyjechali do domu i rozłożyli się z rzeczami. Przebrali się w odpowiednie ubrania. Madie zrobiła nawet odpowiednie czapki malarskie z papieru, której Sherlock za nic nie chciał włożyć. Już mieli zabrać się do remontu gdy dotarło do nich, że… nie wiedzą co i jak mają zrobić. Informacje, które zostawił im fachowiec były zbyt ogólne. Wiadome było, że trzeba wymienić panele, tapety i meble, ale w jakiej kolejności? Tego nie wiedzieli. Postanowili skorzystać w Internetu. Dowiedzieli się, że trzeba zacząć od paneli. Wynieśli zbędne meble i ochoczo zabrali się do pracy. Szło im to trochę pokracznie ale dawali radę. W końcu był to wszech wiedzący Sherlock i prawie dorównująca mu siostra. Gdy skończyli najtrudniejszą część czyli odrywanie paneli, a raczej pozostałości paneli, zabrali się do kładzenia nowych paneli. Przy tej części szło im trochę łatwiej, więc Madie postanowiła zacząć rozmowę i poruszyć temat, który dręczył ją od paru dni.
- Jak myślisz, dlaczego Anderson to zrobił? – zapytała
- Pewnie z zemsty za te wszystkie lata dręczenia i poniżania go – odparł spokojnie Sherlock – ale wątpię by sam to wykombinował, musiał działać na zlecenie kogoś.
- Tak, tak… jak myślisz kto to? Moriarty? – zapytała śmiało.
- Tak właściwie to… nie mam pojęcia – przyznał się Sherlock – ostatnim razem jego intrygi nie były tak nieprzewidywalne. Musimy czekać na jego następny ruch – powiedział ponuro.
- A wracając do Andersona… kiedy ma się odbyć jego przesłuchanie i rozprawa? - zapytała Madie.
- Jutro. Wiesz, że mamy w niej uczestniczyć? John mnie zadręczał żeby nie pozwolił ci zeznawać, że jakiś szok możesz przeżyć. Nie zapamiętałem dokładnie – uśmiechnął się pod nosem.
Madie chciała rzucić jakąś ciętą uwagę ale była zbyt zmęczona. Nie skończyli nawet połowy podłogi, a ona już padała. Sherlock także, było widać.
- To co może na dzisiaj koniec?- zapytała z nadzieją
Sherlock skinął głową i razem z Madie poszedł do salonu odpocząć. Sherlock zaczął rozmowę.
- Nadal nie rozumiem celu tej całej maskarady Andersona. Po co cię porwał i uśpił około dwustu ludzi? Wątpię by zamierzał cię zabić a to, że mnie nastraszył wydaję się błahym powodem.
- Może mały pokaz mocy M? – zasugerowała dziewczyna.
- Nie, nie… tu chodziło o coś więcej – odpowiedział zamyślony Sherlock.
- A co z tym pendrivem ? – zapytała Madie.
- Jakim pendrivem ? – zapytał zdziwiony Sherlock.
- Chyba zapomniałam powiedzieć, że wyciągnął z kieszeni jakiegoś starego człowieka pendrive… wiesz było duże zamieszanie – wyjaśniła zakłopotana Madie.
- Hmm… dołączę to do pytań, które mu jutro zadam – uśmiechnął się ironicznie – ale faktycznie, szkoda, że dopiero teraz mi to mówisz. To może być klucz do rozwiązanie zagadki.
Siedząc na cudem ocalałej kanapie, podziwiając mały efekt  ich pracy. Zaczęli się przekomarzać i gadać o błahostkach.
    Sherlock się zmienił. Na początku był oschły i zamknięty w sobie. A teraz proszę, potrafi gadać o normalnych rzeczach. Nie wierzę, że jak tak na niego działam – pomyślała uśmiechając się Madie. Obserwowała właśnie ze śmiechem jak Sherlock próbuję uwolnić się od foli malarskiej, którą perfidnie owinęła mu wokół głowy. Właśnie zadzwoniła jego komórka. Sherlock śmiejąc się jeszcze odebrał ją. Po usłyszeniu wiadomości, jego uśmiech znikł.
- Anderson uciekł… - oznajmił siostrze rozłączając się – dzwonił Lestrad, mamy jechać do jego celi w więzieniu. Ponoć ten kto mu pomógł zostawił wiadomość – powiedział beznamiętnie.
Madie osłupiała. Tego się nie spodziewała. Nie potrafiła ukrywać swojego zdziwienia równie dobrze jak Sherlock. Tak wiedziała, że jest zdziwiony, też nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Pojechali do więzienia taksówką. Na miejscu czekał Greg i zaprowadził ich do celi. Po drodze wyjaśnił, że lepiej jeśli sami to zobaczą. Ściany celi Andersona wypełniały imiona, wiele imion a na środku napis. ‘’ZNISZCZYĆ, ZABIĆ,’’.
- Nie wierzę, że Anderson to zrobił – wyszeptała Madie.
- Wykryto u niego problemy psychiczne – wyjaśnił Lestrade – a to znaleziono pozostawione na jego łóżku - i podał im kopertę zaadresowaną do obecnego tam rodzeństwa. Brzmiała ona tak : 
‘’ Nigdy się do mnie nie zbliżycie, nawet przez takich idiotów jak on. Ewentualnie ja zbliżę się do was… oczekujcie mojego następnego kroku, nic innego nie dacie rady zrobić.  M²’’   
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I jest następny rozdział ;) Przepraszam, że tak długo czekaliście ale dopadły mnie wakacje, leń, mundial i wiele innych. A co do rozdziału mam nadzieję, że się podobał i miło się czytało. Zachęcam do komentowania, gdyż bardzo ciekawi nas wasza opinia. Możecie także polecać nasz blog swoim znajomym ;) Dziękujemy także za wyświetlenia ;) ! Do następnego rozdziału ! // Kopenhaga ;D                                                   

sobota, 21 czerwca 2014

Rozdział 10

     Chyba pierwszy raz Madie była w tak ogromnym niebezpieczeństwie nie mogąc liczyć na pomoc brata. Dziewczyna była sparaliżowana. Nie wiedziała co zrobić. Strach ją przerósł. Nagle otworzyły się drzwi. Madie zamknęła oczy i już przygotowała się na możliwość, że może zaraz umrzeć. Dziewczyna zebrała w sobie resztki odwagi, otworzyła oczy, spojrzała w stronę drzwi i zobaczyła…Philipa Andersona. Madie poznała go gdy razem z Sherlockiem poszli na komisariat załatwić jakieś sprawy papierkowe. Błagał by przyjęli go z powrotem do pracy. Dziewczyna zdążyła już się przekonać, że Anderson to niesamowity idiota i tak jak Sherlock nie przepadała za nim. Dla dziewczyny zobaczenie tego idioty w drzwiach sprawiło, że natychmiastowo poczuła ulgę. Strach ją opuścił ale czy na długo?
- Hey Anderson. Co u ciebie? Jak to możliwe, że taki idiota jak ty dojechał na miejsce przed zabójcami? – zakpiła z niego Madie
Anderson uśmiechnął się
- Zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni - powiedział i wyciągnął pistolet z kieszeni i wycelował w leżącego na podłodze Sherlocka - A teraz na ziemie laluniu i leż spokojnie chyba, że chcesz żeby twój braciszek zginął.
- Osz ty wredny draniu, zdrajco! - krzyczała Madie - Niech się tylko Lestrade dowie. Zginiesz…
- Zamknij się. Nikt się o tym nie dowie. Świadków żadnych nie ma a ty jeszcze dzisiaj zginiesz - powiedział Anderson
Madie przestraszyła się ale nie dała tego po sobie poznać. Znowu zaczął rzucać wyzwiska w stronę Andersona ale ten kazał zawiązać jej usta i przy okazji związać jej ręce, co poskutkowało tym, że Madie nie była w stanie się ruszyć, ani nawet zawołać o pomoc. Anderson i jego dwóch pomocników zajęło się szukaniem jakiejś rzeczy, na której widocznie bardzo im zależało. Madie rozważała możliwość ucieczki. Drzwi były niedaleko, jednak fakt, że była skrepowana nie pomagał jej. Zanim dziewczyna zdążyłaby wstać Anderson już by ją dopadł.
- Może warto spróbować - powiedziała do siebie dziewczyna i zerwała się z podłogi w jednym, błyskawicznym ruchu.
Madie sama była zdziwiona, że tak szybko udało jej się wstać ale postanowiła nie marnować czasu i rzuciła się biegiem w stronę drzwi. Oszołomieni bandyci zaczęli gonić uciekinierkę po kilku sekundach co dało Madie trochę przewagi. Dziewczyna dobiegła do drzwi, wybiegła na podwórko i została złapana przez jeszcze jednego pomocnika Andersona, który pilnował drzwi.
- Szlag! - krzyknęła Madie - puśćcie mnie!
- Bo co? – powiedział ze śmiechem jeden z pomocników
- Bo jak ci się zaraz odwinę to będziesz u sąsiada zębów szukał- powiedziała Madie szarpiąc się niemożliwie, jednak mężczyzna, który ją trzymał był silny, więc nic to Madie nie dało.
- Lalunia, uspokój się, bo się jeszcze zmęczysz - zakpił z niej Anderson
Madie nie mogła znieść myśli, że zostaje obrażana przez takich idiotów. Anderson podszedł do mężczyzny leżące w kącie, przeszukał go i znalazł to czego szukał: pendrive. Madie nie miała pojęcia co może znajdować się na tejże rzeczy.
- Dobra. Spadamy stąd. Popatrzcie czy nie zostawiliście za sobą żadnych śladów. – powiedział Anderson - bo jeszcze pan wszechwiedzący odgadnie kto tu był - mówiąc to Anderson podszedł do Sherlocka leżącego na ziemi i wymierzył mu solidnego kopniaka w brzuch.
- Sherlock! - krzyknęła przestraszona Madie.
Niestety nogawka spodni Andersona zahaczyła o guzik marynarki i spodnie rozerwały się zostawiając kawałek materiału na guziku marynarki detektywa. Anderson tego nie zauważył.
- Pośpieszcie się. Nie mamy dużo czasu. Zaraz wszyscy się ockną.
W pospiechu wszyscy oddalili się z sali balowej. Madie został wepchnięta na tył auta, obok niej usiadł jeden z pomocników Andersona. Madie nie miała pojęcia gdzie jedzie. Bardzo się bała. W myślach modliła się, żeby Sherlock obudził się i odnalazł ją, bo przestraszona dziewczyna nie miała pojęcia co ci mężczyźni chcą z nią zrobić.

Tymczasem Sherlock zaczął odzyskiwać świadomość. Wydawało mu się, że leży sobie spokojnie w łóżku ale nagle poczuł zimno bijące od podłogi.
Czyżbym zasnął na podłodze? – pomyślał
Zapach unoszący się w powietrzu też nie pasował do jego domu. Sherlock nagle oprzytomniał. Przypomniał sobie co się działo. Skoczył na równe nogi, rozejrzał i od razu zauważył.
- Madie – szepnął błagalnym tonem
Wokół detektywa ludzie po kolei zaczynali się budzić. Nikt nie był w stanie wyjaśnić co się stało. Sherlock biegał jak oparzony z nadzieja, że zaraz zza rogu wyjdzie Madie. W końcu Holmes wziął się w garść.
- Znajdą ją. Do cholery znajdę ją! - powiedział sam do siebie.
Sherlock chciała poprawić marynarkę i wtedy zauważył kawałek materiału zahaczony o guzik.
- Szlag! Znowu rozerwałem… to przecież nie moje. Co to jest? I skąd się tu wzięło?
Sherlock dokładnie obejrzał kawałek materiału. Wiedział, że zna kogoś kto nosi takie spodnie ale ni umiał sobie przypomnieć kim jest ta osoba. Strach o Madie paraliżował umysł Holmesa. Sherlock bardzo bał się o siostrę. Już miał przed oczami wizję, jak jego matka wyskakuje na niego za to, że nie dopilnował siostry. Ta wizja się mu nie podobało. Nie mógł dopuścić, by się spełniła.
- Do cholery! Sherlocku skup się. Musisz odnaleźć Madie. Szybko!
Gdy Sherlock się bał i nie umiał się opanować często przeklinał. To był jeden z tych momentów gdy z ust detektywa wychodziły takie słowa, jakich nikt nie używał. Nagle przed Sherlockiem stanął obraz Andersona.
- Co ten idiota robi w moim umyśle? - spytał sam siebie błagalnie - Anderson? Cóż znowu ten niegodziwiec uczynił? Ahhh tak spodnie. Że też ja na to nie wpadłem. Ale co on do diaska tutaj robił. Czyżby to on porwał Madie. Niemożliwe. Ten idiota nie byłby w stanie obmyślić takiego dogranego planu. Ale… może akurat. Mógł planować zemstę za te wszystkie lata poniżania go. Nie to absurdalne. – Sherlock prowadził monolog wewnętrzny. Tak trudno mu było racjonalnie myśleć. Liczyło się dla niego tylko to, żeby odnaleźć Madie żywą!- Zaufam intuicji. Idę szukać Andersona.
Powiedziawszy to Sherlock pospieszył ku drzwiom. Biegnąc, krzyknął:
- Pędzę na ratunek. Madie żyj!
Ludzie znajdujący się w sali patrzyli za wybiegającym Holmesem
- Wariat - stwierdził mężczyzna w zielonym krawacie - Pewnie za ukochaną się ugania.
Sherlock złapał taksówkę i pojechał do swojego mieszkania. Szybko wyciągnął laptopa i zaczął namierzanie telefonu Andersona.
- Anderdon na pewno nie jest tak inteligentny, by wyrzucić telefon - zakpił sobie Sherlock
Wyszukiwanie trwało chwilę. Sherlock był na skraju cierpliwości i wytrzymałości. W końcu usłyszał długo wyczekiwany dźwięk, który miał oznajmić, że poszukiwanie zostało zakończone. Sherlock doskoczył do laptopa. Spojrzał na adres i już wiedział, że Madie jest z Andersonem. Sherlock złapał pierwszą lepszą taksówkę. W trakcie jazdy Holmes nieustannie pośpieszał kierowcę, groził mu. Kierowca pod wpływem detektywa jechał o wiele za szybko niż powinien. Gdy tylko taksówka się zatrzymała Sherlock wyskoczył z niej i pędem pobiegł do opuszczonego domu. Ta dzielnica nie wyglądała zbyt ładnie. Pełno tutaj opuszczonych domów, starych ruder. Tutaj praktycznie nikt nie mieszkał.
- Idealne miejsce na przetrzymywanie więźniów – pomyślał Sherlock i wszedł do domu
Ogarnął go zapach zgnilizny. Holmes usłyszał głos, a nawet 3 głosy i jeszcze jęki. Przytulony do ściany detektyw próbował się obeznać z kim ma do czynienia. Od razu rozpoznał głos Andersona. Oprócz tego idioty było tam jeszcze 2 innych mężczyzn, zapewne tak samo idiotycznych jak Anderson. A jęki należały nie do kogo innego jak Madie. Dziewczyna miła skrępowane ręce, nogi. Usta też miła związane.
Zapewne stawiała opór - pomyślał Sherlock
Mężczyźni rozmawiali o tym co zrobić z Madie. Sherlock postanowił, że musi działać.
- Witam szanownych panów! Mogę dołączyć do waszego skromnego przyjęcia? Panuje tu taka miła atmosfera – powiedział detektyw z uśmiechem
- To znowu ty? – powiedział Anderson
- Milcz idioto – powiedział obojętnie Sherlock
- Gdybyś nie zauważył mam broń - w tym momencie Anderosn pomachał pistoletem - więc uważaj z wyzwiskami.
- Lubię nazywać rzeczy po imieniu. Jesteś idiotą, więc tak będę cię nazywał. – powiedział Sherlock z szerokim uśmiechem.
Anderson nie wiedział co ma zrobić, więc wycelował broń w Madie.
- Odszczekaj to albo twoja siostra zginie! - krzyknął
- Hau, hau!
Sherlock nic sobie nie robił z gróźb Andersona. Ten człowiek nie był zdolny do takich rzeczy.
- Andersonie, obaj wiemy, że nikogo nie zastrzelisz. Odłóż ten pistolet, bo jeszcze sam sobie zrobisz krzywdę.
Anderson był rozzłoszczony do granic możliwości. Nacisnął spust pistoletu. Kula poleciała. Sherlock runął na Andersona. Madie spadła z krzesła pod wpływem uderzenia. Starszy Holmes unieszkodliwił Andersona i podbiegł do Madie.
- Madie! Madie! Madie! – krzyczał zrozpaczony detektyw - Żyj! Nie możesz odejść!
Sherlock klęczał nad Madie. Twarz miał ukrytą w dłoniach.
- W końcu zajęcia teatralne się na coś przydały - powiedziała Madie dusząc się ze śmiechu
- O ty! – krzyknął Sherlock z oburzeniem
Był zły, że siostra go nabrała ale sytuacja była wprost komiczna, więc nie mógł się nie roześmiać. W końcu przybyła policja i sprawiedliwie osądziła Andersona. Rodzeństwo rozmawiało z Lestradem. Gdy rozmowa się skończyła rodzeństwo zmierzało w stronę Baker Street. Szli w ciszy, którą niespodziewanie przerwała Madie:
- Dziękuję
- Nie ma za co – odpowiedział łagodnie brat
- Uratowałeś mi życie! Chyba mam za co dziękować!
- Nie miałem innego wyboru. Matka by mnie zamordowała gdyby dowiedział się, że umarłaś przeze mnie
Madie oczekiwała, że brat powie coś bardziej uczuciowego ale zrozumiała, że jej brat nie ma uczuć. Po chwili jednak Sherlock powiedział.
- Jesteś też moją siostrą, a to do czegoś zobowiązuje.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przepraszam, że tak długo czekaliście ale cierpiałam na brak weny i chęci. Zachęcam do komentowanie i życzę miłego dnia. // Justyna c;

czwartek, 5 czerwca 2014

Rozdział 9

Nudy,nudy, jeszcze raz nudy – myślał Sherlock – czemu wysłałem Madie do szkoły? Przecież z nią też było nudno, ale nie aż tak! Złoczyńcy w sen zimowy zapadli? Ludzie przestali mieć problemy? Czemu jej tak długo nie ma?
''Wracaj! Nudzi mi się! SH''
''Jestem w szkole! A właściwie idę do dyrektora... dzięki braciszku!''
''Nie ma za co! Ale i tak wracaj!'' SH
Sherlock to idiota! - myślała Madie – pierwsze dni w szkole i już kłopoty. Od kiedy posyłają do dyrektora za posiadanie i używanie komórki?!
Weszła do gabinetu dyrektora, z wyrazem poirytowania na twarzy.
Zaraz się zacznie... - pomyślała
- Panno Madline – powiedział Christian – w naszej szkole jest zakaz używania urządzeń elektronicznych! To, że ma pani sławnego brata nie zmienia faktu, że... - w tym momencie rozległ się dźwięk sms'u z telefony Madie.
- Proszę mi to pokazać! -zażądał dyrektor
'Przekaż temu nad wyraz nienadającemu się na to stanowisko, dyrektorowi, że jeśli Cię nie zwolni będę wkrótce rozwiązywał sprawę jego morderstwa! SH''
Dyrektor pobladł i powiedział:
- No cóż... to wbrew zasadom ale... w takiej sytuacji...ekhm... proszę wyjść...
Madie wyszła w tryumfującą miną, dziękując w duchu Sherlockowi. Madie już zaaklimatyzowała się w szkolę. Miała Kooi, oraz parę innych osób, jednak większość odrzucała ją. Widziała uciekający wzrok innych w korytarzu, tu zaciekawione spojrzenie tu lękliwe. Podejrzewała, że to po części przez brata ale również dlatego, że umiała się postawić ''szkolnym gwiazdom''. A to widać w tej szkole nie jest zbyt pożądane. Nauczyciele odkryli, że jest mądra i nawet przewyższa ich inteligencją, więc chcieli ją ciągać po jakiś konkursach oraz brali do odpowiedzi, z czego nie była zbyt zadowolona. Dlatego bardzo się ucieszyła, że brat ją wybawił.
Wróciła spokojnie do klasy, po rzeczy, rzucając na odchodne chłodne spojrzenie wszystkim. Dotarła na Baker Street w ciągu 15 minut.
- Przestraszył się? - zapytał na przywitanie
- Też cię miło widzieć... tak przestraszył się. Mógłbyś częściej tak robić – powiedziała z usmiechem.
W tym momencie zadzwonił telefon Madie.
- Uggh.. Mycroft, odebrać? - zanim Sherlock coś odpowiedział, odebrała.
- Witaj siostrzyczko... - zaczął słodko Mycroft
- Czego chcesz?! - przerwała ostro Madie – mamy uratować Anglię? Może zamach terrorystyczny? A może...
- Nie, macie o wiele ważniejszą misję, – przerwał starszy brat – mianowicie macie iść z Sherlockiem na bal. W zastępstwie za mnie, oczywiście. Dzwonię do ciebie bo on nawet by nie odebrał, a co dopiero się zgodził. Samochód podjedzie po was o 18:00. Macie być gotowi. Sukienkę masz w szafie, wczoraj ją przywieźli – po tych słowach się rozłączył, zanim Madie zdążyła zaprotestować.
- Hmmm.. no cóż – powiedziała zwracając się do Sherlocka – wygląda na to, że idziemy na bal
Sherlock spojrzał na nią wzrokiem, który mógłby zabijać, ale chwilę potem uniosły mu się kąciki ust i się uśmiechnął.
- To idź się przygotować czy coś, nastolatki poświęcają na to dużo czasu co nie? - powiedział i odszedł do pokoju Johna, który teraz robił za jego.
On umie się cieszyć? I dlaczego z takiego czegoś? Przecież to... - Madie przestała próbować rozgryźć umysł Sherlocka i poszła zobaczyć na sukienkę. Sukienka była biała. Z przodu była krótsza z tyłu dłuższa. Na dziewczynę pasowała w sam raz . Madie sukienka przypadła do gustu. Popatrzyła na zegarek. Było wpół do drugiej, miała jeszcze dużo czasu. Z góry dobiegał dźwięk skrzypiec, Madie próbowała czytać książkę, jednak po chwili przestała. Padła na łóżko. Była podekscytowana balem i chociaż nie pokazywał tego, bardzo była ciekawa co może się tam dziać. Była już na paru balach. W szkole do której wysłali ją rodzice organizowali je co miesiąc. Jednak ona nie miała ochoty tam chodzić, ''zbiorowisko idiotów'', takie miała o tym zdanie ale zawsze szła, chociażby dla obserwacji. Ale teraz idzie z Sherlockiem! Chociaż nazywała go idiotą, to doceniała jego intelekt. Był inny od jej dotychczasowego towarzystwa. Zawsze dobierała sobie towarzystwo starszych osób, czuła się wśród nich dobrze, dorównywała im intelektem. To tak jakby... była starsza niż się urodziła.
Jej rozmyślania przerwał dźwięk sms'a brzmiał ''Szykuj się! SH''.
- Ojej! Już wpół do czwartej. Trzeba zacząć się ubierać.
Wzięła szybki prysznic, umyła zęby, nałożyła lekki, aczkolwiek wyrazisty makijaż i ubrała sukienkę. Coś jej nie pasowało... buty! Były na obcasie, nienawidziła takich.
Nie mogły być chociaż baleriny?! - pomyślała
W ramach buntu ubrała trampki. Czarne znoszone trampki. Pasowały idealnie. Poprawiła fryzurę, włosy zostawiła rozpuszczone. Skończyła przed szóstą. Wyszła z pokoju i zobaczyła Sherlocka, czekającego na nią. Sherlock był ubrany przyzwoicie jak na gust Madie. Ubrany w czarny garnitur, z białą koszulą pod spodem i muszką.
- Nieźle – podsumowali jednocześnie i zeszli na dół gdzie czekała na nich ''limuzyna''. Najchętniej pojechaliby taksówką, ale jak mus to mus.
Dojechali na miejsce w milczeniu, przerywanym kaszlem kierowcy. Hotel, w którym odbywał się bal był świetnie udekorowany, jednak dla rodzeństwa zbyt ''różowy''. W szatni zostawili ubrania i weszli na salę...
Określenie ''bal'', nie było w tej sytuacji dobre, wszyscy siedzieli i jedli lub korzystali z telefonów komórkowych. Sherlock i Madie spojrzeli po sobie jednak nic nie powiedzieli. Zajęli wyznaczone miejsca i poczęli obserwować ludzi, co parę chwil wymieniali się uwagami co do dedukcji.
Po godzinie zaczęło się coś dziać... pięć par wystąpiło na środek i zaczęło tańczyć.
- Premier przybył... - powiedziała żartem Madie.
Sherlock nie odpowiedział, widocznie się nad czym głęboko zastanawiał. Chwilę później na parkiecie zaroiło się od par. Nagle Sherlock odwrócił się do Madie i wypalił:
- Idziemy! - i pociągnął ją za rękę
- Tańczyć? - zadała głupie pytanie Madie – umiesz?
Sherlock uśmiechnął się do niej tajemniczo, a ona chcąc nie chcąc, zaczęła z nim tańczyć. Po chwili przekonała się, że umie tańczyć, i to jak! Czuła się dziwnie tańcząc z bratem, ale jednocześnie była szczęśliwa. Była zaskoczona umiejętnościami tanecznymi Sherlocka, jednak powinna się tego spodziewać. Przecież to Sherlock - Wszystko - Umiem – Holmes. Jej tańcu też nie można było nic zarzucić, gdy była młodsza mama posłała ją na lekcje tańca. Przetańczyli dwie piosenki, później  razem uznali, że staje się to dziwne, więc stanęli przy stolikach i zaczęli rozmawiać:
- Od kiedy tak tańczysz ? Masz ruchy baletnicy... chyba, że mama ciebie też...?- zapytała
- Tak, mnie i Mycrofta. Nasza mama ma dziwne zamiłowanie do tańca ale widzisz, przydaję się. Kiedyś uniknąłem śmierci, poprzez taniec, morderca nie umie trafić w tańczącą parę, zapamiętaj – i uśmiechnął się. To był jeden z jego rzadkich uśmiechów, widać było, że jego wskazówka szczęścia uniosła się odrobinę. Jednak po chwili jego twarz zastygła i pobladła, zaczął wpatrywać się w jeden punkt. Madie podążyła za jego wzrokiem. Skierowany był w stronę kobiety w krwisto czerwonej sukience z czarnymi włosami upiętymi w kok. Kobieta była blada, jednak to była sprawka makijażu. Sherlock bez słowa ruszył w jej kierunku. Madie postanowiła obserwować rozwój sytuacji. Sherlock podszedł do kobiety i zaczął z nią rozmawiać. Rozmowa trwała krótko. Sherlock złapał za rękę kobietę i wyprowadził na parkiet. Zaczęli tańczyć... i to tak, że wypchnęli wszystkie pary z parkietu. Większość ustawiła się by popatrzeć na parę. Kroków i obrotów tańca nie było końca, a wszyscy patrzyli na nich jak w zwierciadło. Skończyła się piosenka, a para zeszła z parkietu. Sherlock i tajemnicza kobieta, kłócili się, jednak szybko przestali, gdy podeszła do nich Madie. Kobieta spojrzała na nią i uśmiechnęła się do niej. Madie poczuła do niej sympatię. Staliby tak w milczeniu, gdyby Sherlock nie powiedział ostro:
- Irene idź już lepiej.
Kobieta spojrzała na niego zdziwiona jednak po chwili odeszła, rzucając im drapieżne spojrzenie.
Rodzeństwo podeszło do kanap, a Madie już gotowała się do pytań.
- Kto to był?!
- Wydedukuj, panno Holmes – odparł chłodno, nie lubił gdy ktoś wtrącał się w jego sprawy.
- Hmm... - zaczęła Madie – na pewno nie była to twoja dziewczyna, nie jesteś zdolny do miłości a poza tym nie odnosił byś się tak do niej. Zwykła znajoma też nie, nie tańczyłbyś tak... stawiam na to, że uratowała Ci życie lub na odwrót. Dobrze?
- Prawie. Irene Adler, kiedyś miała telefon, na którym miała wszystko. Nie szantażowała, po prostu zapewniała sobie bezpieczeństwo. Jednak zadarła z rodziną królewską, przynajmniej oni tak to zrozumieli i wezwali mnie. Reszty możesz się domyślać. Mogę powiedzieć jedynie, że to ja w wersji kobiecej, tylko trochę gorszy model. Kiedyś ją poznasz.
- Podobasz się jej, zresztą ona tobie też – zaczęła drążyć wątek Madie
- Działa tylko w jedną stronę, owszem jest zainteresowaną mną, ale ja nie, proste. Koniec tematu.
Madie posłusznie umilkła, jednak obiecała sobie, ze pozna prawdę.
Podszedł do nich kelner z kieliszkami wina. Madie wzięła ochoczo a Sherlock z powątpiewaniem. Nie lubił alkoholu, zakłóca zmysły, jednak nie mógł pozwolić by Madie ''to'' wypiła. Więc wziął jej porcje i wypił jednym haustem, krzywiąc się zanim siostra zdążyła zaprotestować.
- No co? Miałem się tobą opiekować – i wypił do tego swój kieliszek.
Madie już miała się zacząć kłócić, jednak odpuściła. Dzisiejszy wieczór był wspaniały i nie chciała tego niszczyć. Po chwili znowu była na parkiecie z Sherlockiem, alkohol pobudził jego towarzyskość. Właściwie zaczął zachowywać się dziwnie, ale Madie nie próbowała tego rozwikłać
To Sherlock – pomyślała i bawiła się dalej.
Wieczór mijał im dobrze, towarzystwo balowe też się rozkręciło. Madie wracała właśnie z parkietu, do Sherlocka gdy zauważyła zemdlonego człowieka, a nawet dwóch. W różnych kontach sali leżeli ludzie, jednak nie zajęło to myśli dziewczyny.
Co alkohol może zrobić z człowiekiem ? - zapytała siebie w myślach.
Dotarł do niej dźwięk sms'u z jej torebki. Zignorowała go.Podeszła do Sherlocka, który popatrzył na nią otępiałym wzorkiem. To uznała za dziwne, ale nie wychodzące ponad normę.
- Kręci mi się w głowie – stwierdził zdziwiony Sherlock, jak gdyby nigdy takiego czegoś nie doznał.
- Widzisz, na jednych alkohol działa tak a na innych tak – wyjaśniła rozbawiona Madie.
- Nie... to nie to, innym też się kręci, nawet mdleją. To dziwne... - po tych słowach z trudem się podniósł i powiedział – chodźmy stąd...
Madie posłusznie poszła za kołyszącym się bratem. Zaniepokoiła się...
- Dziwne – podsumował Sherlock – chodź... - przerwał w pół słowa, a jego twarz zbladła – ucie... - nie skończył i upadł na podłogę.
Madie natychmiast do niego przypadła. To nie zwykłe upojenie alkoholowe... nie... - wtem odskoczyła z krzykiem, gdyż obok niej upadła kobieta. Ogarnęła wzrokiem salę, ludzie padali jak muchy, mdleli. Madie nie była jeszcze w takiej sytuacji i była zdezorientowana. Postanowiła wysłać sms'a  do Mycrofta, lecz zauważyła wiadomość. Odczytała ją i zastygła.
-Nie, nie...nie teraz – wyszeptała...
A wiadomość brzmiała tak :
'' Zaczynamy zabawę, miłych snów!
                                                M² ''
------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No i.... nowy rozdział :) Tym razem trochę inaczej, ale coś się dzieję ;) Dostaliście go w miarę szybko (następnego tak szybko nie będzie). Dziękujemy za miłe słowa pod poprzednim rozdziałem, cieszymy się z nowych czytelników. A także... DZIĘKUJEMY ZA 1000 WYŚWIETLEŃ ! ;) Cieszymy się, że się podoba i mamy nadzieję, że będziecie dalej śledzić i czekać na następne rozdziały. Do następnego rozdziału ! // KopenhAga ;)