sobota, 7 marca 2015

Rozdział 15

*dzień przed poprzednim rozdziałem*

                - Migotanie komór! – krzyknął lekarz. Natychmiast koło Sherlocka pojawiło się mnóstwo lekarzy, tak, że John nie mógł nic zobaczyć. Próbował się przez nich przedrzeć, ale cały czas pojawili się nowi. Nie przestawał. Musiał go zobaczyć.
- Defibrylator, siostro! – krzyknął doktor – ładuję…
- Przepuście mnie! Jestem lekarzem! – wciąż próbował John. Wtedy lekarze rozstąpili się. Jeden z nich powiedział :
- Czas zgonu…
- SHERLOCK ! – wykrzyknął John, wyrywając się ze snu. Był zlany potem. To już kolejny raz gdy znajdował się w takiej sytuacji. Przypominały mu się noce po powrocie z Afganistanu.
- Znowu, kochanie ? – zapytała zaspanym głosem Mary.
Nie odpowiedział. Nie musiał.
   Nie wytrzymywał tej sytuacji. Nie umiał siedzieć z założonymi rękami kiedy Sherlock leżał jak to warzywko w szpitalu. Ale co mógł zrobić ? Był lekarzem, ale to co działo się z detektywem przekraczało jego kwalifikacje lekarskie. Jeśli jednak chodzi o aspekt kryminalistyczny tej sprawy… no cóż, Sherlock wyklął by go za takie postępy. Było tyle możliwości. Wiedział, że to Moriarty lub ktoś udający Moriarty’ego. Sprawdził wszystkie miejsca, w których był Sherlock przed ‘’tym’’ wydarzeniem. Przesłuchał wszystkie osoby, z którymi się kontaktował. Nic. Zero bezwzględne. Owszem, istniało nikłe prawdopodobieństwo, że Sherlock się czegoś nałykał, ale było to bardzo nieprawdopodobne. W organizmie nic nie wykryli, a sam John nie był do tego specjalnie przekonany. Sprawdził nawet najdziwniejsze teorie jego fanklubu np. że zjadł żyrafie odchody czy guano nietoperza. Jego tester nie wspominał tego zbyt dobrze…
Dostał sms’a.
Ehhh… John. Myślałem, że jesteś bystrzejszy! No ale pomogę Ci. Poszukaj u najlepszego przyjaciela Sherlocka, to może coś znajdziesz. A przy okazji… ładną masz ty córunie!                                                                                      M ² 
- NIE! – krzyknął w nicość – odpieprz się od mojej rodziny ty psychopato!
- Kochanie? – zapytała się jego żona – co się dzieje?
- Nic. Wyjeżdżasz z małą do czasu aż to wszystko się uspokoi. Ten psychopata zamierza się na naszą córkę.
Rankiem Mary i Jo wyjechały a John został sam z zagadką.
- Nie no, Moriaty tak bardzo podpowiedział mi z tą zagadką, że nic tylko na rękach go nosić. Sherlock nie ma przyjaciół. Oprócz mnie. Chyba. Zresztą kto go tam wie… - mówił do siebie John – może powinienem sprawdzić u siebie?
I tak przeszukał cały swój dom. Zauważył, że ma u siebie bardzo czysto. Zresztą nic dziwnego, oboje z Mary lubili porządek. W przeciwieństwie do Sherlocka. Jemu nie przeszkadzałoby nawet gdyby ktoś, wysypał zawartość śmieciarki na środek salonu. Przeciwnie. Według Johna nawet by się w tym wytarzał jeśli miałoby to przynieść korzyść w nauce czy eksperymencie. Przypomniał sobie nawet jak kiedyś wrzucił czaszkę do…
- CZASZKA!  - wykrzyknął.
No jasne. Czemu o tym nie pomyślał? Zanim się zjawił to czaszka pomagała Sherlockowi w sprawach i decyzjach osobistych. Podejrzewał, że nawet wrócił do tego zwyczaju od czasu gdy się wyprowadził by zamieszkać z Mary.
Wsiadł do samochodu i pojechał na Baker Street, łamiąc przy okazji kilka przepisów. Nie miał nawet pewności czy ma racje, ale to był jedyny trop więc uczepił się go, jak ostatniej deski ratunku. Wbiegł po schodach do mieszkania wykrzykując szybkie ‘’Dzień dobry’’ pani Hudson. Ta nawet się nie zdziwiła. Od paru dni już tak tam wpadał.
Dopadł szybko czaszki. Podniósł ją. I…
- Nikotyna? – wyszeptał z niedowierzaniem.
Pod czaszką znajdowała się paczka papierosów. Tak. Zwykłych papierosów. Albo nie miał racji co do tej zagadki albo Moriarty robi z niego idiotę. Owszem Sherlock palił. Dużo palił. Ale z tego co pamiętał z wykładów, to nikotyna nie wywołuje śpiączki!
No trudno. Chyba nic nie wykombinuję. Sherlock będzie skazany na życie warzywka, choć w sumie bycie na przykład. marchewką nie jest takie złe – myślał wchodząc posępnie do sklepu znajdującego się obok Baker Street. Przypadkowo popatrzył na wystawkę z papierosami. Coś mu tu nie pasowało. Sherlock przeważnie był zbyt leniwy by jeździć do supermarketów więc papierosowe zapasy robił tutaj. Jednak porównał paczkę znalezionych u Sherlocka z tymi w sklepie. Żadnego podobieństwa. Postanowił zapytać sprzedawcę.
- Dzień dobry, przepraszam czy nie sprzedaje pan czasem takich papierosów? – i pokazał mu paczkę.
- Nie. To nie nasz towar. Ale mogę się mylić.
John już miał odejść ale wpadł mu coś do głowy.
- A było może ostatnio u pana Sherlock? Kupował może coś?
- Nie, nie było go tu już ze… - próbował sobie przypomnieć naprędce sprzedawca – trzy tygodnie?
- A może pani Hudson tu była? – próbował ciągle.
- Nie. Żadnego lokatora z domu obok ostatnio tu nie było. – znowu padła negatywna odpowiedź.
Ta rozmowa dała Johnowi do myślenia. Istniało prawdopodobieństwo, że Sherlock po prostu kupił gdzie indziej te papierosy. Ale John nauczony już po tylu latach spędzania czasu z detektywem, wiedział, że wszystkie tropy warto sprawdzić. Choćby dla zaspokojenia swojej ambicji.
Pojechał do Bart’s i przekazał papierosy Molly. Może co wykryje. Wychodząc doznał szoku.
Madie? Nie, to nie mogła być Madie! Przeszła ulicą kierując się w stronę w szpitala. John już miał za nią pobiec, gdy zauważył… drugą Madie. Naprawdę. Miała taki sam kolor włosów, płaszcz i buty. John zamrugał parę razy i już nie widział takiego podobieństwa. Ot, zwykła dziewczyna. Teraz wszystkie farbują i ubierają się podobnie... . Jednak lata spędzone przy Holmesie nie pozwoliły mu wierzyć, że to jest przypadek. Uznał, że zbada to potem.
Poszedł odwiedzić Sherlocka. Może akurat coś się zmieniło w jego stanie? Gdy załatwiane były formalności zadzwoniła do niego Molly.
- Niestety John, to są zwykłe papierosy. Wykryto tam nadwyżkę metanolu i arsenu, ale nie jest tego tyle by wywołać śpiączkę u dorosłego człowieka. Musiałby wypalić cały wagon!
- Z tego co się orientuję, nawet Sherlock tak nie szasta pieniędzmi by kupić cały wagon. A co dopiero go wypalić! No ale cóż, może ostatnio zmienił przyzwyczajenia? – zapytał, myśląc że jest jeszcze jakaś nadzieja.
- Musiałby to wypalić w ciągu jednego dnia. A z tego co wiem nie próbował ostatnio rzucić się na rekord Guinnessa. Przykro mi John. To ślepy zaułek – stwierdziła smutno Molly.
- Nie ważne, dzięki – odpowiedział i rozłączył się.
No cóż Sherlock, jeśli nie stanie się jakiś cud, to przed tobą całe życie jako marchewka– pomyślał smętnie.
Wszedł do sali Sherlocka i zobaczył… Madie.
Cud? – pomyślał i zapytał gdy pierwszy szok minął.
- Ooo… Madie co ty tu robisz?– zapytał ze szczerym zdziwieniem.
- Witaj, John. Dawno cię nie widziałam.
- Co ty tutaj robisz? – zapytał jeszcze raz. Teraz z podejrzliwością.
- John, nawet ja nie jestem taką ignorantką i czasem czytam gazety. Zresztą cały Londyn o tym trąbi, że niby jakaś katastrofa nas czeka, koniec świata czy coś…nie słuchałam dokładnie – odpowiedziała słodko.
- Rozumiem… a po co tu przyszłaś? – zapytał nadal nie rozumiejąc.
- A to już brata w potrzebie nie można odwiedzić?! – oburzyła się Madie.
- Można, można… ale z tego co pamiętam masz w głębokim poważaniu ludzi w potrzebie, a tym bardziej jeśli chodzi i twojego brata, a  zresztą dobrze wiemy. że nie robisz nic bezinteresownie – stwierdził i spojrzał znacząco na Madie.
- No dobra, dobra… przyszłam się zorientować czy zapisał mi coś cennego w testamencie. W końcu ‘’słynny detektyw Sherlock Holmes’’ coś posiadać musi! – i uśmiechnęła się bezczelnie.
John wzniósł oczy ku niebu.
- A czego innego się spodziewałem? – powiedział cicho – Sherlock nie ma nic cennego oprócz swojego mózgu, a z tego co wiem masz swój.  – oznajmił. Choć czasami go nie używasz… – to już pomyślał.
- Opchnie się gdzieś za 50 funtów. Więcej warty chyba nie jest. Do tego jeszcze jego szykowny płaszczyk i inne rzeczy sprzeda się fanklubowi i będzie jak znalazł na nowe buty! – powiedział złośliwie Madie.
*SHERLOCK*
                Co za bezczelny, mały, głupi, niewdzięczny dzieciak! Ja się nią opiekowałem, a ta mi tak odpłaca! Mówi o mnie tak jakbym nie żył! I jeszcze tak nisko wyceniła mój mózg! A John wcale nie lepszy! Jak ja im zaraz dam… ! A tak… nie mogę się ruszyć. Ci idioci nawet prostej zagadki rozwiązać nie umieją! Gdybym ja tam był…!
                W sumie nawet dobrze tu jest. Idioci nie zawracają mi głowy. Nie muszę zajmować się przyziemnymi sprawami. Raz na jakiś czas ktoś odwiedzi. Oj, ale się na Mycrofcie odegram… gdyby wiedział, że ja to wszystko słyszę to by nie mówił takich rzeczy…
                Ładnie mam tu w swoim umyśle. Wszystko uporządkowane i przyozdobione. Ciekawe gdzie prowadzą te drzwi?

Lasek za szkołą. Dzieci bawią się w berka, chowanego i inne głupie zabawy. Jeden dzieciak siedzi na drzewie i czyta książkę. O piratach bodajże.
Znam te scenerie.  Zaraz podejdzie Thomas i rzuci…
Wodna bomba wylądowała na twarzy małego Sherlocka a ten spadł z niskiej gałęzi, na której siedział. Przez chwilę leżał próbując pozbierać się po upadku. Wszystkie dzieci otoczyły go i śmiały się z niego. Nie lubiły go. Był cichy i spokojny. Nie lubił się bawić, a nawet jeśli to był mało aktywny. Po prostu był dziwny. A dziwnych nie należy akceptować. Należy się z nich śmiać. Tak funkcjonowała logika małych dzieci, więc trudno się dziwić, że Sherlock nie miał przyjaciół. Podszedł Thomas. Wziął książkę, która leżała obok Sherlocka i podarł ją. Wiedział, że niszczy ulubioną książkę nielubianego kolegi. Potem wszyscy się rozeszli.
Teraz podejdzie Molly…
- Wstawaj i nie płacz – powiedziała z uśmiechem.
- Nie płaczę. To woda – wyjaśnił Sherlock i wstał.
- Widziałam co zrobił Thomas. On jest głupi, nie? – zapytała Molly.
- Nie jest głupi. Przewodzi grupą. Jest liderem. Czasami musi pokazać swoją siłę, by umocnić się na tej pozycji. Czysta i prosta taktyka. Ale jakże skuteczna – odpowiedział Sherlock, oglądając zniszczoną książkę i szacują czy uda się ją naprawić.
- Aha… - Molly nie rozumiała Sherlocka. Ona pobiegłaby z płaczem do mamy i byłoby po sprawie. A Sherlock nic. Ignorował zaczepki kolegów, a teraz usłyszała, że ich doceniał. Był dziwny. Ale inteligentny. Gdzieś dostrzegała sens jego wypowiedzi. – Szkoda książki, nie?
- Mhm… - mruknął młody Sherlock.
- Mam w domu bibliotekę. Chcesz zobaczyć? – i chwyciła go za rękę.
Tego to nie pamiętam!
Młody Sherlock wzdrygnął się pod jej dotykiem. Rzadko kto z nim rozmawia a co dopiero dotyka!
- Eee… a masz książki o piratach? – zapytał.
- Chyba nie… ale mam fantastyczne, o czarodziejach! – zachwalała Molly.
- Czarodzieje są głupi – stwierdził Sherlock i wyszarpnął rękę – jeśli wszystko potrafią wyczarować to czemu nigdy nie robią nic pożytecznego?
- Ale… - powiedziała ze łzami w oczach Molly.
- Uważaj! – wykrzyknął Sherlock i popchnął w bok Molly. Resztki gałęzi, z której spadł, spadły na ziemię.  Popchnął Molly w bok i teraz leżał obok niej.
- Uratowałeś mi życie! – powiedziała wystraszona Molly.
- Nic by ci się nie stało. Najwyżej byś w głowę dostała – burknął i odszedł szybko.
- Czekaj! - krzyknęła za nim. Jego już nie było.
Wow. To mi z głowy jakoś wyleciało. To tłumaczy dlaczego się we mnie zakochała… . I ‘’wyszedł’’ ze wspomnienia.

Ciekawy czy jest tu więcej takich wspomnień…?

Lubię budyń. Ta jego konsystencja jest taka delikatna. I jeszcze jak poleje się go sokiem malinowym. I kokosem posypie. Pyszne. Kiedyś próbował zrobić budyń. Ale zamiast mleka użył wody. Nie było to zbyt dobre, ale zjadł dzielnie. Dla własnej satysfakcji, że umie coś ugotować. Mama robiła bardzo dobry budyń. Śmietankowy dla niego, a czekoladowy dla Mycrofta. Raz się zamienili. Po tym doświadczeniu doszedł do wniosku, że nie lubi czekoladowego budyniu. Szczególnie zimnego. Nie lubił też galaretki agrestowej i cytrynowej. Mama kazała mu ją jeść. Nie rozumiał idei galaretki. Nie dało się tego zjeść na ciepło. Nie dało się tego zjeść z kiwi w środku. Dało się za to rzucić tym w głowę Mycrofta. Jedyna zaleta. W przeciwieństwie do galaretki bardzo lubił kisiel. I umiał go zrobić! Pamiętał jak raz karmił nim tego niewdzięcznego bachora, imieniem Madie.  Nie smakował mu. Wielki uraz dla kuchni Sherlocka. Raz połączył budyń i kisiel…
- Hola, hola! – krzyknął… Moriarty – Nie po to cię uśpiłem, żebyś tu o budyniu rozmyślał!
- Mój umysł. Robię w nim to co chcę. Zazdrościsz, bo nie umiesz robić budyniu?
- Ty też nie umiesz. A wodny budyń się nie liczy. Głupiejesz mi tu! Myślałem, że będziesz robić tu coś pożytecznego a nie kwestie gastronomiczne rozważał… - powiedział z politowanie Jim.
- Mam wyższe cele, myśląc o gastronomi! A zresztą, co ty robisz w moim umyśle? – zapytał Sherlock.
- Kiedyś powiedziałeś, że jestem tobą… więc jestem. Dobrze spełniam się w swojej roli, nie? – uśmiechnął się przymilnie.
- Odwołuję. Idź stąd. I słabo ci idzie odgrywanie mnie.
- Jak sobie chcesz… - i zniknął.
- A i banalny pomysł z tym uśpieniem mnie! – krzyknął za nim Sherlock
- Jak widzisz, tego ‘’banalnego’’ pomysłu nie umieją rozwiązać inni… - znowu się pojawił i zniknął.
- Bo są głupi… - powiedział do siebie.
***
- Wykombinowałeś co mu jest? – zapytała Madie.
- Ślepe zaułki – podsumował, krótko swoje postępy John – a zresztą tobie chyba nie zależy na wyleczeniu go? Panno od testamentu…
- Tylko żartowałam… - nadąsała się Madie – sms’a chyba dostałeś – zwróciła mu uwagę.
‘’Madie chyba nie ma siostry bliźniaczki? Pamiętaj: Kolor włosów prawdę Ci powie!
                                                                                                                       M²’’
- Już wiem! – wykrzyknął John.
- Olśnienie? – zapytała ironicznie Madie.
- Nie. Sms. – pokazał jej telefon.
- Nie do końca rozumiem… oświeć mnie.
- Kiedy wychodziłem od Molly to zauważyłem ciebie przechodzącą przez ulicę. Już miałem za tobą pobiec, gdy zauważyłem dziewczynę bardzo podobną do ciebie. Wziąłem to za przypadek, ale sądząc po tym sms, przypadek to, to raczej nie jest – wyjaśnił.
- Mówisz, że dziewczyna podobna do mnie…? Dobry musi mieć gust,  ale jak mówisz to nie jest przypadek.
- Miała taki sam kolor włosów, płaszcz i buty. Widziałaś ją gdzieś może? -  zapytał błagalnie John.
- Tak. Widziałam. Jeśli się nie mylę to jest ta sama osoba, którą spotkałam w centrum handlowym i , z która pomylił mnie mój przyjaciel.   – przypomniała sobie dziewczyna.
- Chodź. Idziemy zameldować to Lestradowi. To jedyny trop. Musi wysłać kogoś do poszukiwań – postanowił John, z natychmiastowym zamiarem pójścia do Scotland Yardu.
- Hola, hola! Zrobimy to po mojemu! – postanowiła Madie.
- Co chcesz zrobić? Śledztwo na własną rękę ci nie wyjdzie.
- Będę ją śledzić. Zrozum, jeśli działa ona z Moriartym, to może zaprowadzić mnie do niego! – krzyknęła podekscytowana Madie.
- Bardzo ryzykowne… - powiedział z powątpiewaniem John.
- Bez ryzyka nie ma zabawy – odpowiedziała pogodnie dziewczyna.
- Dobra. Chodź, idziemy się zorientować czy ktoś ostatnio ją ktoś widział.
- Yyy… John. Ja sama jej poszukam.
- Upadłaś na głowę? Sherlock by mnie zabił, gdyby cię samą puścił!
- Sherlock ma mnie gdzieś, a zresztą jest w śpiączce. Nie dowie się. Wiem, że twój instynkt rodzicielski krzyczy, ale zrozum jestem już dużą dziewczynką. Zresztą jeśli mam działać incognito, to chyba łatwiej mi to wyjdzie, będąc samą niż chodząc ze starym dziadkiem. Bez urazy. – dodała.
- Uważam, że nie masz racji, ale jesteś siostrą Sherlocka. Już to postanowiłaś, więc nawet gdybym cię zabetonował w ścianie i tak byś przeprowadziła to śledztwo.  – stwierdził.
- Dokładnie! Będę ci raportować wszystko, ale daj działać na własną rękę.
Do sali weszła pielęgniarka i oznajmiła, że już skończył się czas odwiedzin i mają wyjść.
Zostało więc postanowione. Madie wyrusza na samodzielne śledztwo.
***
NO! Wreszcie coś się dzieje! – krzyknął Sherlock w swoim umyśle – A teraz… przyniesie mi ktoś budyń?

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

No i jest kolejny rozdział! Mam nadzieję, że się podobało. Trochę się tu naprodukowałam :D Przepraszam, że musieliście czekać od listopada na kolejne rozdziały, no ale lenistwo daje się we znaki. Teraz spróbujemy (nic nie obiecujemy) dodawać w miarę regularnie. Dziękujemy, że czytacie, z każdym dniem jest coraz więcej wyświetleń. Prosimy o wyrażanie swoich opinii w komentarzach i o polecanie bloga znajomym. Miłego dnia :D // KopenhAga :)