*dzień przed
poprzednim rozdziałem*
- Migotanie komór! – krzyknął
lekarz. Natychmiast koło Sherlocka pojawiło się mnóstwo lekarzy, tak, że John
nie mógł nic zobaczyć. Próbował się przez nich przedrzeć, ale cały czas pojawili
się nowi. Nie przestawał. Musiał go zobaczyć.
- Defibrylator,
siostro! – krzyknął doktor – ładuję…
- Przepuście mnie!
Jestem lekarzem! – wciąż próbował John. Wtedy lekarze rozstąpili się. Jeden z
nich powiedział :
- Czas zgonu…
- SHERLOCK ! –
wykrzyknął John, wyrywając się ze snu. Był zlany potem. To już kolejny raz gdy znajdował się w takiej sytuacji. Przypominały mu się noce po powrocie z
Afganistanu.
- Znowu, kochanie ? – zapytała zaspanym głosem Mary.
Nie odpowiedział. Nie musiał.
Nie wytrzymywał tej sytuacji. Nie umiał siedzieć z
założonymi rękami kiedy Sherlock leżał jak to warzywko w szpitalu. Ale co mógł
zrobić ? Był lekarzem, ale to co działo się z detektywem przekraczało jego
kwalifikacje lekarskie. Jeśli jednak chodzi o aspekt kryminalistyczny tej
sprawy… no cóż, Sherlock wyklął by go za takie postępy. Było tyle możliwości.
Wiedział, że to Moriarty lub ktoś udający Moriarty’ego. Sprawdził wszystkie
miejsca, w których był Sherlock przed ‘’tym’’ wydarzeniem. Przesłuchał
wszystkie osoby, z którymi się kontaktował. Nic. Zero bezwzględne. Owszem,
istniało nikłe prawdopodobieństwo, że Sherlock się czegoś nałykał, ale było to
bardzo nieprawdopodobne. W organizmie nic nie wykryli, a sam John nie był do
tego specjalnie przekonany. Sprawdził nawet najdziwniejsze teorie jego fanklubu
np. że zjadł żyrafie odchody czy guano nietoperza. Jego tester nie wspominał
tego zbyt dobrze…
Dostał sms’a.
Ehhh… John. Myślałem, że jesteś bystrzejszy! No ale pomogę Ci. Poszukaj
u najlepszego przyjaciela Sherlocka, to może coś znajdziesz. A przy okazji…
ładną masz ty córunie!
M ²
- NIE! – krzyknął w nicość – odpieprz się od mojej rodziny
ty psychopato!
- Kochanie? – zapytała się jego żona – co się dzieje?
- Nic. Wyjeżdżasz z małą do czasu aż to wszystko się
uspokoi. Ten psychopata zamierza się na naszą córkę.
Rankiem Mary i Jo wyjechały a John został sam z zagadką.
- Nie no, Moriaty tak bardzo podpowiedział mi z tą zagadką,
że nic tylko na rękach go nosić. Sherlock nie ma przyjaciół. Oprócz mnie.
Chyba. Zresztą kto go tam wie… - mówił do siebie John – może powinienem
sprawdzić u siebie?
I tak przeszukał cały swój dom. Zauważył, że ma u siebie
bardzo czysto. Zresztą nic dziwnego, oboje z Mary lubili porządek. W
przeciwieństwie do Sherlocka. Jemu nie przeszkadzałoby nawet gdyby ktoś,
wysypał zawartość śmieciarki na środek salonu. Przeciwnie. Według Johna nawet
by się w tym wytarzał jeśli miałoby to przynieść korzyść w nauce czy
eksperymencie. Przypomniał sobie nawet jak kiedyś wrzucił czaszkę do…
- CZASZKA! - wykrzyknął.
No jasne. Czemu o tym nie pomyślał? Zanim się zjawił to
czaszka pomagała Sherlockowi w sprawach i decyzjach osobistych. Podejrzewał, że
nawet wrócił do tego zwyczaju od czasu gdy się wyprowadził by zamieszkać z
Mary.
Wsiadł do samochodu i pojechał na Baker Street, łamiąc przy
okazji kilka przepisów. Nie miał nawet pewności czy ma racje, ale to był jedyny
trop więc uczepił się go, jak ostatniej deski ratunku. Wbiegł po schodach do
mieszkania wykrzykując szybkie ‘’Dzień dobry’’ pani Hudson. Ta nawet się nie
zdziwiła. Od paru dni już tak tam wpadał.
Dopadł szybko czaszki. Podniósł ją. I…
- Nikotyna? – wyszeptał z niedowierzaniem.
Pod czaszką znajdowała się paczka papierosów. Tak. Zwykłych
papierosów. Albo nie miał racji co do tej zagadki albo Moriarty robi z niego
idiotę. Owszem Sherlock palił. Dużo palił. Ale z tego co pamiętał z wykładów,
to nikotyna nie wywołuje śpiączki!
No trudno. Chyba nic nie wykombinuję. Sherlock będzie
skazany na życie warzywka, choć w sumie bycie na przykład. marchewką nie jest takie złe
– myślał wchodząc posępnie do sklepu znajdującego się obok Baker Street.
Przypadkowo popatrzył na wystawkę z papierosami. Coś mu tu nie pasowało.
Sherlock przeważnie był zbyt leniwy by jeździć do supermarketów więc
papierosowe zapasy robił tutaj. Jednak porównał paczkę znalezionych u Sherlocka
z tymi w sklepie. Żadnego podobieństwa. Postanowił zapytać sprzedawcę.
- Dzień dobry, przepraszam czy nie sprzedaje pan czasem
takich papierosów? – i pokazał mu paczkę.
- Nie. To nie nasz towar. Ale mogę się mylić.
John już miał odejść ale wpadł mu coś do głowy.
- A było może ostatnio u pana Sherlock? Kupował może coś?
- Nie, nie było go tu już ze… - próbował sobie przypomnieć
naprędce sprzedawca – trzy tygodnie?
- A może pani Hudson tu była? – próbował ciągle.
- Nie. Żadnego lokatora z domu obok ostatnio tu nie było. –
znowu padła negatywna odpowiedź.
Ta rozmowa dała Johnowi do myślenia. Istniało
prawdopodobieństwo, że Sherlock po prostu kupił gdzie indziej te papierosy. Ale
John nauczony już po tylu latach spędzania czasu z detektywem, wiedział, że
wszystkie tropy warto sprawdzić. Choćby dla zaspokojenia swojej ambicji.
Pojechał do Bart’s i przekazał papierosy Molly. Może co
wykryje. Wychodząc doznał szoku.
Madie? Nie, to nie mogła być Madie! Przeszła ulicą kierując
się w stronę w szpitala. John już miał za nią pobiec, gdy zauważył… drugą Madie.
Naprawdę. Miała taki sam kolor włosów, płaszcz i buty. John zamrugał parę razy
i już nie widział takiego podobieństwa. Ot, zwykła dziewczyna. Teraz wszystkie
farbują i ubierają się podobnie... . Jednak lata spędzone przy Holmesie nie
pozwoliły mu wierzyć, że to jest przypadek. Uznał, że zbada to potem.
Poszedł odwiedzić Sherlocka. Może akurat coś się zmieniło w
jego stanie? Gdy załatwiane były formalności zadzwoniła do niego Molly.
- Niestety John, to są zwykłe papierosy. Wykryto tam
nadwyżkę metanolu i arsenu, ale nie jest tego tyle by wywołać śpiączkę u
dorosłego człowieka. Musiałby wypalić cały wagon!
- Z tego co się orientuję, nawet Sherlock tak nie szasta
pieniędzmi by kupić cały wagon. A co dopiero go wypalić! No ale cóż, może
ostatnio zmienił przyzwyczajenia? – zapytał, myśląc że jest jeszcze jakaś
nadzieja.
- Musiałby to wypalić w ciągu jednego dnia. A z tego co wiem
nie próbował ostatnio rzucić się na rekord Guinnessa. Przykro mi John. To ślepy
zaułek – stwierdziła smutno Molly.
- Nie ważne, dzięki – odpowiedział i rozłączył się.
No cóż Sherlock, jeśli nie stanie się jakiś cud, to przed tobą całe życie jako marchewka– pomyślał smętnie.
Wszedł do sali Sherlocka i zobaczył… Madie.
Cud? – pomyślał i zapytał gdy pierwszy szok minął.
- Ooo… Madie co ty tu robisz?– zapytał ze szczerym zdziwieniem.
- Witaj, John. Dawno cię nie widziałam.
- Co ty tutaj robisz? – zapytał jeszcze raz. Teraz z podejrzliwością.
- John, nawet ja nie jestem taką ignorantką i czasem czytam
gazety. Zresztą cały Londyn o tym trąbi, że niby jakaś katastrofa nas czeka,
koniec świata czy coś…nie słuchałam dokładnie – odpowiedziała słodko.
- Rozumiem… a po co tu przyszłaś? – zapytał nadal nie
rozumiejąc.
- A to już brata w potrzebie nie można odwiedzić?! –
oburzyła się Madie.
- Można, można… ale z tego co pamiętam masz w głębokim
poważaniu ludzi w potrzebie, a tym bardziej jeśli chodzi i twojego brata, a zresztą dobrze wiemy. że nie robisz nic
bezinteresownie – stwierdził i spojrzał znacząco na Madie.
- No dobra, dobra… przyszłam się zorientować czy zapisał mi
coś cennego w testamencie. W końcu ‘’słynny detektyw Sherlock Holmes’’ coś
posiadać musi! – i uśmiechnęła się bezczelnie.
John wzniósł oczy ku niebu.
- A czego innego się spodziewałem? – powiedział cicho –
Sherlock nie ma nic cennego oprócz swojego mózgu, a z tego co wiem masz
swój. – oznajmił. Choć czasami go nie
używasz… – to już pomyślał.
- Opchnie się gdzieś za 50 funtów. Więcej warty chyba nie
jest. Do tego jeszcze jego szykowny płaszczyk i inne rzeczy sprzeda się
fanklubowi i będzie jak znalazł na nowe buty! – powiedział złośliwie Madie.
*SHERLOCK*
Co za bezczelny, mały, głupi, niewdzięczny
dzieciak! Ja się nią opiekowałem, a ta mi tak odpłaca! Mówi o mnie tak jakbym
nie żył! I jeszcze tak nisko wyceniła mój mózg! A John wcale nie lepszy! Jak ja
im zaraz dam… ! A tak… nie mogę się ruszyć. Ci idioci nawet prostej zagadki
rozwiązać nie umieją! Gdybym ja tam był…!
W sumie nawet dobrze tu jest.
Idioci nie zawracają mi głowy. Nie muszę zajmować się przyziemnymi sprawami.
Raz na jakiś czas ktoś odwiedzi. Oj, ale się na Mycrofcie odegram… gdyby
wiedział, że ja to wszystko słyszę to by nie mówił takich rzeczy…
Ładnie mam tu w swoim umyśle.
Wszystko uporządkowane i przyozdobione. Ciekawe gdzie prowadzą te drzwi?
Lasek za szkołą.
Dzieci bawią się w berka, chowanego i inne głupie zabawy. Jeden dzieciak siedzi
na drzewie i czyta książkę. O piratach bodajże.
Znam te scenerie. Zaraz podejdzie Thomas i rzuci…
Wodna bomba wylądowała
na twarzy małego Sherlocka a ten spadł z niskiej gałęzi, na której siedział.
Przez chwilę leżał próbując pozbierać się po upadku. Wszystkie dzieci otoczyły
go i śmiały się z niego. Nie lubiły go. Był cichy i spokojny. Nie lubił się
bawić, a nawet jeśli to był mało aktywny. Po prostu był dziwny. A dziwnych nie
należy akceptować. Należy się z nich śmiać. Tak funkcjonowała logika małych dzieci,
więc trudno się dziwić, że Sherlock nie miał przyjaciół. Podszedł Thomas. Wziął
książkę, która leżała obok Sherlocka i podarł ją. Wiedział, że niszczy ulubioną
książkę nielubianego kolegi. Potem wszyscy się rozeszli.
Teraz podejdzie Molly…
- Wstawaj i nie płacz
– powiedziała z uśmiechem.
- Nie płaczę. To woda
– wyjaśnił Sherlock i wstał.
- Widziałam co zrobił
Thomas. On jest głupi, nie? – zapytała Molly.
- Nie jest głupi.
Przewodzi grupą. Jest liderem. Czasami musi pokazać swoją siłę, by umocnić się
na tej pozycji. Czysta i prosta taktyka. Ale jakże skuteczna – odpowiedział
Sherlock, oglądając zniszczoną książkę i szacują czy uda się ją naprawić.
- Aha… - Molly nie
rozumiała Sherlocka. Ona pobiegłaby z płaczem do mamy i byłoby po sprawie. A
Sherlock nic. Ignorował zaczepki kolegów, a teraz usłyszała, że ich doceniał.
Był dziwny. Ale inteligentny. Gdzieś dostrzegała sens jego wypowiedzi. – Szkoda
książki, nie?
- Mhm… - mruknął młody
Sherlock.
- Mam w domu
bibliotekę. Chcesz zobaczyć? – i chwyciła go za rękę.
Tego to nie pamiętam!
Młody Sherlock
wzdrygnął się pod jej dotykiem. Rzadko kto z nim rozmawia a co dopiero dotyka!
- Eee… a masz książki
o piratach? – zapytał.
- Chyba nie… ale mam
fantastyczne, o czarodziejach! – zachwalała Molly.
- Czarodzieje są głupi
– stwierdził Sherlock i wyszarpnął rękę – jeśli wszystko potrafią wyczarować to
czemu nigdy nie robią nic pożytecznego?
- Ale… - powiedziała
ze łzami w oczach Molly.
- Uważaj! – wykrzyknął
Sherlock i popchnął w bok Molly. Resztki gałęzi, z której spadł, spadły na
ziemię. Popchnął Molly w bok i teraz
leżał obok niej.
- Uratowałeś mi życie!
– powiedziała wystraszona Molly.
- Nic by ci się nie
stało. Najwyżej byś w głowę dostała – burknął i odszedł szybko.
- Czekaj! - krzyknęła
za nim. Jego już nie było.
Wow. To mi z głowy jakoś
wyleciało. To tłumaczy dlaczego się we mnie zakochała… . I ‘’wyszedł’’ ze
wspomnienia.
Ciekawy czy jest tu
więcej takich wspomnień…?
Lubię budyń. Ta jego konsystencja jest taka delikatna. I jeszcze jak
poleje się go sokiem malinowym. I kokosem posypie. Pyszne. Kiedyś próbował
zrobić budyń. Ale zamiast mleka użył wody. Nie było to zbyt dobre, ale zjadł
dzielnie. Dla własnej satysfakcji, że umie coś ugotować. Mama robiła bardzo
dobry budyń. Śmietankowy dla niego, a czekoladowy dla Mycrofta. Raz się
zamienili. Po tym doświadczeniu doszedł do wniosku, że nie lubi czekoladowego
budyniu. Szczególnie zimnego. Nie lubił też galaretki agrestowej i cytrynowej.
Mama kazała mu ją jeść. Nie rozumiał idei galaretki. Nie dało się tego zjeść na
ciepło. Nie dało się tego zjeść z kiwi w środku. Dało się za to rzucić tym w
głowę Mycrofta. Jedyna zaleta. W przeciwieństwie do galaretki bardzo lubił
kisiel. I umiał go zrobić! Pamiętał jak raz karmił nim tego niewdzięcznego
bachora, imieniem Madie. Nie smakował
mu. Wielki uraz dla kuchni Sherlocka. Raz połączył budyń i kisiel…
- Hola, hola! –
krzyknął… Moriarty – Nie po to cię uśpiłem, żebyś tu o budyniu rozmyślał!
- Mój umysł. Robię w
nim to co chcę. Zazdrościsz, bo nie umiesz robić budyniu?
- Ty też nie umiesz. A
wodny budyń się nie liczy. Głupiejesz mi tu! Myślałem, że będziesz robić tu coś
pożytecznego a nie kwestie gastronomiczne rozważał… - powiedział z politowanie
Jim.
- Mam wyższe cele,
myśląc o gastronomi! A zresztą, co ty robisz w moim umyśle? – zapytał Sherlock.
- Kiedyś powiedziałeś,
że jestem tobą… więc jestem. Dobrze spełniam się w swojej roli, nie? –
uśmiechnął się przymilnie.
- Odwołuję. Idź stąd.
I słabo ci idzie odgrywanie mnie.
- Jak sobie chcesz… -
i zniknął.
- A i banalny pomysł z
tym uśpieniem mnie! – krzyknął za nim Sherlock
- Jak widzisz, tego
‘’banalnego’’ pomysłu nie umieją rozwiązać inni… - znowu się pojawił i zniknął.
- Bo są głupi… -
powiedział do siebie.
***
- Wykombinowałeś co mu jest? – zapytała Madie.
- Ślepe zaułki – podsumował, krótko swoje postępy John – a
zresztą tobie chyba nie zależy na wyleczeniu go? Panno od testamentu…
- Tylko żartowałam… - nadąsała się Madie – sms’a chyba
dostałeś – zwróciła mu uwagę.
‘’Madie chyba nie ma siostry bliźniaczki? Pamiętaj: Kolor włosów prawdę
Ci powie!
M²’’
- Już wiem! – wykrzyknął John.
- Olśnienie? –
zapytała ironicznie Madie.
- Nie. Sms. – pokazał
jej telefon.
- Nie do końca
rozumiem… oświeć mnie.
- Kiedy wychodziłem od
Molly to zauważyłem ciebie przechodzącą przez ulicę. Już miałem za tobą pobiec,
gdy zauważyłem dziewczynę bardzo podobną do ciebie. Wziąłem to za przypadek,
ale sądząc po tym sms, przypadek to, to raczej nie jest – wyjaśnił.
- Mówisz, że
dziewczyna podobna do mnie…? Dobry musi mieć gust, ale jak mówisz to nie jest przypadek.
- Miała taki sam kolor
włosów, płaszcz i buty. Widziałaś ją gdzieś może? - zapytał błagalnie John.
- Tak. Widziałam.
Jeśli się nie mylę to jest ta sama osoba, którą spotkałam w centrum handlowym i
, z która pomylił mnie mój przyjaciel.
– przypomniała sobie dziewczyna.
- Chodź. Idziemy
zameldować to Lestradowi. To jedyny trop. Musi wysłać kogoś do poszukiwań –
postanowił John, z natychmiastowym zamiarem pójścia do Scotland Yardu.
- Hola, hola! Zrobimy
to po mojemu! – postanowiła Madie.
- Co chcesz zrobić?
Śledztwo na własną rękę ci nie wyjdzie.
- Będę ją śledzić.
Zrozum, jeśli działa ona z Moriartym, to może zaprowadzić mnie do niego! –
krzyknęła podekscytowana Madie.
- Bardzo ryzykowne… -
powiedział z powątpiewaniem John.
- Bez ryzyka nie ma
zabawy – odpowiedziała pogodnie dziewczyna.
- Dobra. Chodź,
idziemy się zorientować czy ktoś ostatnio ją ktoś widział.
- Yyy… John. Ja sama
jej poszukam.
- Upadłaś na głowę?
Sherlock by mnie zabił, gdyby cię samą puścił!
- Sherlock ma mnie
gdzieś, a zresztą jest w śpiączce. Nie dowie się. Wiem, że twój instynkt
rodzicielski krzyczy, ale zrozum jestem już dużą dziewczynką. Zresztą jeśli mam
działać incognito, to chyba łatwiej mi to wyjdzie, będąc samą niż chodząc ze
starym dziadkiem. Bez urazy. – dodała.
- Uważam, że nie masz
racji, ale jesteś siostrą Sherlocka. Już to postanowiłaś, więc nawet gdybym cię
zabetonował w ścianie i tak byś przeprowadziła to śledztwo. – stwierdził.
- Dokładnie! Będę ci
raportować wszystko, ale daj działać na własną rękę.
Do sali weszła
pielęgniarka i oznajmiła, że już skończył się czas odwiedzin i mają wyjść.
Zostało więc
postanowione. Madie wyrusza na samodzielne śledztwo.
***
NO! Wreszcie coś się dzieje! – krzyknął
Sherlock w swoim umyśle – A teraz… przyniesie mi ktoś budyń?
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i jest kolejny
rozdział! Mam nadzieję, że się podobało. Trochę się tu naprodukowałam :D
Przepraszam, że musieliście czekać od listopada na kolejne rozdziały, no ale
lenistwo daje się we znaki. Teraz spróbujemy (nic nie obiecujemy) dodawać w miarę regularnie.
Dziękujemy, że czytacie, z każdym dniem jest coraz więcej wyświetleń. Prosimy o
wyrażanie swoich opinii w komentarzach i o polecanie bloga znajomym. Miłego
dnia :D // KopenhAga :)
Kocham tego bloga <3
OdpowiedzUsuńUbóstwiam!
Kiedy next? <3 <3 <3